Część zakładów mięsnych prawdopodobnie otrzyma od Brukseli dodatkowy czas na przystosowanie się do wymogów unijnych – dowiedziała się "Gazeta". Chodzi o ubojnie i masarnie, które 1 maja 2004 r. musiałyby zostać zamknięte, bo już wiadomo, że nie zdążą dokończyć inwestycji.
W Unii Europejskiej nie ma miejsca dla zakładów mięsnych, które nie spełniają
określonych standardów produkcyjnych (sanitarnych, weterynaryjnych,
bezpieczeństwa żywności i pracy, ochrony środowiska). W tej chwili w Polsce
wszystkie wymogi spełniają zakłady dające 30 proc. mięsa na rynek. Mimo
zakończenia negocjacji z Unią walka, by pozostałe miały czas na dostosowanie
się, jeszcze trwa.
Zdaniem głównego lekarza weterynarii Piotra
Kołodzieja, który w ubiegłym tygodniu referował w Brukseli sprawę mięsa, są
szanse, by pula zakładów, które dostaną okresy przejściowe, została powiększona.
Decyzję Bruksela podejmie we wrześniu. Na razie eksperci Unii rozpatrzyli ok.
100 wniosków.
W Polsce mamy ok. 3,5 tys. zakładów przetwórstwa
mięsa czerwonego. Pod koniec 2002 r. podzielono je na cztery kategorie pod
względem przystosowania do wymogów unijnych. Gotowych do wejścia do Unii było 45
(tzw. grupa A1). Ok. 1780 zakładów zobowiązało się przystosować do dnia akcesji,
czyli do maja 2004 r. (to B1).
Kolejne 237 (grupa B2) ma na
to czas do końca marca 2007, czyli ma prawo do wynegocjowanych z Unią
trzyletnich okresów przejściowych. Reszta, czyli ok. 1500 zakładów (kategoria
C), prawdopodobnie zakończy działalność w dniu akcesji, gdyż większość z nich
dotychczas nie podjęła w ogóle próby dostosowania się do wymogów
Unii.
Z punktu widzenia przemysłu mięsnego strategiczną sprawą jest
grupa B1, która teoretycznie ma być gotowa w dniu akcesji i której dotychczas
wynegocjowane okresy przejściowe nie przysługują.
Jest tu ok. 850
zakładów przemysłowych, czyli takich, które tygodniowo produkują ponad 7,5 tys.
ton wyrobów mięsnych. Reszta, czyli ok. 900, to firmy rzemieślnicze, którym z
definicji nie udało się zapewnić prawa do okresów przejściowych, gdyż nie
zgodziła się na to Unia.
Gdyby 1 maja 2004 r. rzeczywiście
zamknięto nieprzystosowane do wymogów unijnych zakłady przemysłowe, wywołałoby
to potężne zamieszanie na rynku mięsnym, a także spowodowałoby wysłanie na
zasiłek sporej grupy pracujących w nich ludzi.
Tymczasem raport
inspekcji weterynaryjnej zakończonej w marcu 2003 r. wypadł tragicznie - do
integracji z Unią gotowych było 24 proc. Reszta miała na ogół mniej lub bardziej
zaawansowane inwestycje i strach w oczach, że nie zdąży do maja z
dokończeniem.
Dlatego Józef Pilarczyk, wiceminister rolnictwa
odpowiedzialny w resorcie za sprawy mięsa, zaproponował, by firmy, które do
końca czerwca przekroczą półmetek inwestycji, składały do ministerstwa wnioski z
prośbą o okresy przejściowe.
W rezultacie wnioski złożyło ponad 200
firm. Po ich przeanalizowaniu resort rolnictwa i główny inspektorat weterynarii
uznały, że ok. 100 nadaje się do przedstawienia ekspertom unijnym. W zeszłym
tygodniu do Brukseli z wnioskami udał się główny lekarz weterynarii dr Piotr
Kołodziej, by przekonywać ekspertów unijnych do przyznania nam okresów
przejściowych.
Jak się dowiedziała "Gazeta", eksperci podeszli do
naszych propozycji z "dużym zrozumieniem i życzliwością". Zakłady podzielono na
trzy grupy pod kątem zaawansowania prac. Wstępnie uznano, że ok. 40 z nich może
dostać półroczne odroczenie terminu, ponad 30 – dziewięciomiesięczne, a
reszta – roczne.
Decyzję podejmie Bruksela we wrześniu,
ale według głównego lekarza weterynarii sprawa jest niemal pewna. Co więcej,
także niektóre zakłady przemysłowe z grupy C, które nie zamierzały w ogóle się
dostosowywać, a teraz rzutem na taśmę jednak rozpoczęły inwestycje, mają szansę
starać się o okresy przejściowe.
Co będzie z małymi,
rzemieślniczymi firmami? – Na okresy przejściowe szans nie mają, ale za
to mają do spełnienia znacznie mniejsze wymagania niż zakłady przemysłowe, mogą
więc zdążyć do maja z przystosowaniem – uważa Piotr
Kołodziej.