Czy polskie małe i średnie zakłady mięsne wytrzymają konkurencję na wspólnym europejskim rynku? Zdaniem ekspertów i przedstawicieli branży perspektywy są zachęcające.
Choć wiele firm, które przed 1 maja podjęło ogromny wysiłek finansowy, aby na czas przystosować się do unijnych standardów może mieć spore kłopoty. Niewątpliwym atutem polskich firm mięsnych na europejskim rynku może być ich charakterystyczny smak.
O tym, że polscy masarze potrafią robić niepowtarzalne kiełbasy i wędliny najlepiej wiedzą przedsiębiorcy, którzy wczoraj wygrali III edycję Konkursu Wędliniarskiego.
A z jakością w polskich zakładach mięsnych jest coraz lepiej. Na szczęście nie sprawdził się czarny scenariusz mówiący, że po 1 maja tysiące firm zajmujących się ubojem i przetwórstwem mięsa trzeba będzie zamknąć.
"Po 1 maja okazało się, że 1706 zakładów z 4 branż, a jeśli chodzi o mięso, ponad 700 zakładów ma uprawnienia wspólnotowe. To wielki olbrzymi sukces polskiej przedsiębiorczości" - uważa Jacek Leonkiewicz.
Jednak walka o jak najszybsze dostosowanie się do unijnych standardów sanitarno-weterynaryjnych wymagała inwestycji - i to inwestycji bardzo kosztowanych. W efekcie zadłużenie branży mięsnej w ciągu jednego tylko roku zwiększyło się dwukrotnie z 1 do 2 mld zł.
Wprawdzie znaczna część inwestycji zostanie sfinansowana przez program SAPARD, ale i tak zakłady mięsne w najbliższych latach sporą część swoich zysków będą zmuszone oddać bankom.
"Największe zagrożenie w spłacie tych kredytów. Będziemy mniej konkurencyjni niż ci, którzy takich obciążeń nie mają." - mówi Wiesław Różański ze Stowarzyszenia Rzeźników i Wędliniarzy RP.
Ci, którzy inwestowali z rozwagą mogą spać spokojnie, ci, którzy przeinwestowali mogą mieć kłopoty.