Tegoroczni maturzyści mają prawo czuć się wyprowadzeni w pole: nabór na podstawie nowej matury zależy wyłącznie od dobrej woli uczelni. Zgodnie z ustawą o szkolnictwie wyższym, uniwersytety korzystają z autonomii i organizują drugi etap naboru: rozmowy kwalifikacyjne oraz testy. W ten sposób się asekurują - pisze "Słowo Polskie Gazeta Wrocławska".
"Wszystko jest nowe i nieznane. Nie wiemy, jaki poziom będą prezentować maturzyści. A my musimy wiedzieć, kogo przyjmujemy, sprawdzić predyspozycje" - tłumaczy Krystyna Gabryjelska, prorektor ds. nauczania Uniwersytetu Wrocławskiego. Oznacza to, że uczeń, który znakomicie zda maturę, wcale nie musi dostać się na wymarzone studia.
"Matura miała być furtką. Zdecydowaliśmy się zdawać egzamin na poziomie rozszerzonym, by dostać się na studia bez dodatkowych egzaminów" - mówi Oliwia Matejko z VII LO. Oliwia chce studiować psychologię. Egzamin dojrzałości będzie zdawała na poziomie rozszerzonym: język polski, biologię, historię, język obcy i WOS. Później będzie musiała napisać test na uczelni - wyjaśnia gazeta.
Rozmowy kwalifikacyjne, to w gruncie rzeczy egzaminy. Dlaczego uczelnie nie przyjmują kandydatów na podstawie ocen z nowej matury?
"To nie są egzaminy! Rozmowa sprawdza umiejętności, których nie skontroluje egzamin dojrzałości. Na przykład na biotechnologii kandydat musi przeanalizować doświadczenie. To nie jest wiedza, jaką może wykazać się na maturze" - mówi prorektor UWr. do spraw nauczania.
Rozmowa kwalifikacyjna obowiązuje również na filologii angielskiej. A przecież kandydat i tak musi dobrze zdać maturę z angielskiego, by ubiegać się o miejsce. "Musimy go usłyszeć. Przekonać się, że potrafi wytłumaczyć, jak dojść do dworca. To, że ktoś ma szóstkę na świadectwie, nie daje nam żadnej wiedzy. Na razie nie wiemy, jakie umiejętności sonduje nowa matura. Nie możemy przyjmować młodzieży na studia na podstawie nieznanych kryteriów" - tłumaczy dziennikowi prof. Gabryjelska.