Czy członkostwo Polski w Unii jest szansą dla hodowców owiec? Na jaką pomoc w ich chowie mogą liczyć partnerzy piętnastki? I jak zorganizowany jest rynek baraniny we Wspólnocie?
Największym producentem mięsa baraniego w Unii Europejskiej jest Wielka Brytania. Pogłowie owiec w tym kraju wynosi ok. 38 mln sztuk, w Hiszpanii prawie 25 milionów, po 10 milionów sztuk mają Włochy, Francja i Grecja. Unia Europejska nie jest jednak samowystarczalna pod względem produkcji baraniny. Około 1/5 spożywanej ilości tego mięsa importuje się spoza piętnastki, a zasady organizacji wspólnego rynku baraniny mają większe znaczenie jedynie dla tych krajów, w których tradycje produkcji i spożycia tego mięsa są bardzo silne.
Pierwsze regulacje unijne dotyczące rynku mięsa baraniego pochodzą z 1978 r. Późniejsze przepisy z lat 90-tych wprowadziły cenę podstawową tego mięsa. Jest ona aktualizowana co tydzień ze względu na sezonowe wahanie cen, różnego rodzaju okresowe premie, roczne limitowanie premii na maciorki owcze oraz dotacje do prywatnego przechowywania mięsa.
Największe limity na premie otrzymali Hiszpanie, farmerzy z Wielkiej Brytanii i Grecy.
Zgodnie z najnowszymi przepisami od stycznia 2002 roku obowiązuje jednolita premia na owce maciorki, od których nie pozyskuje się mleka do sprzedaży. Premia ta wynosi 21 euro od sztuki. Natomiast jeżeli producent sprzedaje mleko lub jego przetwory, płatność jest mniejsza i wynosi 16,8 euro. Producenci gospodarujący na obszarach, gdzie hodowla owiec stanowi działalność tradycyjną mogą otrzymać dodatkową premię w wysokości 7 euro od sztuki. Premia dodatkowa przysługuje także tym rolnikom, którzy co najmniej połowę ziemi rolnej mają na terenach o trudnych warunkach gospodarowania. Warunkiem otrzymania premii jest posiadanie w gospodarstwie określonej minimalnej liczby matek owczych. Minimum ustala każde państwo członkowskie, ale nie powinno być ono mniejsze niż 10 i nie większe niż 50 sztuk. Premie wypłacane są raz w roku po złożeniu odpowiedniego wniosku. Natomiast nie są dotowane owcze skóry i wełna, a ceny uzyskiwane za wełnę nie przekraczają 1 euro za kilogram.
Polskie owczarstwo nigdy nie pretendowało do roli lidera na tym rynku. Ale górskie hale bez owiec to dla nas sytuacja także nie do wyobrażenia.
Kto ma owce, ten ma co chce – to przysłowie było bardzo popularne w latach 70-tych. Owczarstwo było wówczas dochodowym kierunkiem w polskim rolnictwie. Najlepiej zarabiało się na hodowli owiec ras wełnistomlecznych. Najliczniejsze stada hodowano na Podhalu, Bieszczadach oraz Wielkopolsce. Niestety zaraz po wprowadzeniu gospodarki wolnorynkowej owczarstwo dotknął kryzys. Chcieliśmy wypędzić owce w las na pożarcie wilkom mówili hodowcy, bo nikt wełny, skór i mięsa baraniego nie potrzebował. Dlatego wielu owczarzy poddało się i zlikwidowało stada. Kilkumilionowe pogłowie owiec w ciągu kilkunastu lat zmalało do 300 tys. sztuk. Zmieniła się też struktura hodowli. Dziś owca wełnistomleczna, czyli górska, stanowi niewielki procent pogłowia, bowiem rynek zażądał ras typowo mięsnych. Konsument upomniał się o dobro jagnięciny i baraniny, bo mięso to ma wyjątkowe wartości odżywcze. Poleca się je szczególnie małym dzieciom i osobom cierpiącym na schorzenia kardiologiczne. Niestety mięso to jest trudno dostępne w naszych sklepach, głównie z powodu małego popytu i wysokich cen, np. kg jagnięciny kosztuje 20-30 zł. Dlatego większość jagniąt trafia na rynki Europy Zachodniej, przede wszystkim do Włoch, ale też do Hiszpanii, Francji i Holandii. W Polsce w ostatnich latach zrodził się pomysł odtworzenia owczych stad. Brakuje co prawda rządowego programu, ale hodowcy z regionalnych związków znaleźli inny sposób. Na przykład w Bieszczadach opracowano program owczarski, który finansowany jest przez Amerykańską Pozarządową Fundację HPI.
Na czym on polega? Uczestnik programu otrzymuje z Fundacji 15 owiec i jednego tryka. W ciągu 4 lat musi przekazać kolejnemu oczekującemu tyle samo zwierząt, ile dostał z Fundacji. Jest do dobry program, bo nie tylko wspiera najbardziej potrzebujących, głównie bezrobotnych, ale także przyczynia się do zwiększenia pogłowia owiec z Polsce.
Czy owczarstwo może powrócić do gospodarstw, w których jest dużo użytków zielonych? Czy może powrócić w góry?
Tadeusz Lotczyk z Polskiego Związku Owczarskiego odpowiada: Oczywiście. Do tych gospodarstw, gdzie jest dużo użytków zielonych, owce wrócą na pewno, dlatego, że wspólna polityka rolna akurat dofinansowuje przeżuwacze, bydło oraz owce. I owce są tutaj jak najbardziej wskazane, żeby w tych gospodarstwach zaistnieć i żeby skorzystać z dotacji po okresie przejściowym z dotacji bezpośrednich, no można będzie otrzymać je tylko na owce, bądź jeżeli ktoś ma bydło mięsne bądź kwotę mleczną. Kto nie dostanie kwoty mlecznej zostaną mu do wybory tylko owce, żeby jakieś dotacje do tej ziemi, do tych pastwisk, które posiada, mieć. Poza tym będzie mógł korzystać z pomocy w ramach programów rolno-środowiskowych, gdzie będzie wypas terenów chronionych, terenów około-wiejskich, w parkach krajobrazowych, w parach narodowych. To będą dodatkowe dochody, dlatego myślę, że tutaj nie ma wątpliwości co do tego, że jest to szansa i ona zostanie wykorzystana.
Czy w negocjacjach uzyskaliśmy dobre warunki i czy ten 3-letni okres przejściowy jest dobrym rozwiązaniem?
Dwojako można na to odpowiedzieć – mówi Lotczyk Dla hodowców i producentów, którzy w tej chwili mają owce, oczywiście korzystniejsze byłoby skorzystanie od razu z bezpośrednich dotacji. Natomiast my żeśmy wynegocjowali ostatecznie 335 tys. sztuk-praw do premii. W tej chwili mamy 220 tys. matek, czyli ten okres przejściowy będziemy wykorzystywać, żeby to pogłowie powiększyć w ciągu tych 3 lat do tych ponad 300 tys., żeby od czasu, kiedy będziemy bezpośrednio wypłacać dotacje do owiec, skorzystać w pełni z praw, które nam przyznano, natomiast dalej będziemy podejmować działania, żeby zwiększyć limit praw do premii przynajmniej do tego, jaki był w naszym stanowisku negocjacyjnym, czyli ok. 720 tys.
W jaki sposób Związek pomaga hodowcom w sprzedaży mięsa, skór i wełny?
Głównym produktem sprzedawanym są jagnięta żywe, ponieważ sprzedaje się żywiec głównie, to jest 98-99%, to nie występuje tutaj problem z jakąś dużą ilością skór, które trzeba zagospodarować i jeżeli jest ubój gospodarczy, wówczas są zagospodarowywane na rękodzieło, czyli przez przemysł futrzarski. Natomiast większość zdecydowana jest sprzedawana zwierząt żywych, bo one idą za granicę. Związek pomaga, wskazuje gdzie te jagnięta czy owce dorosłe do sprzedaży są, pomaga je skupować dla firm eksportujących i zapewnia hodowcy pełną obsługę w tym zakresie. Także nikt, kto ma jagnięta do sprzedaży i zgłosi się do Związku nie zostanie z tymi jagniętami. Pod warunkiem, że jest w tym momencie odbiorca.
W Polsce najwięcej owiec wypasa się na górskich halach oraz łąkach woj. Kujawsko-Pomorskiego i Wielkopolski.
W krajach Unii Europejskiej o opłacalności chowu owiec decydują głównie plenność stada i wysokość sprzedaży jagniąt rzeźnych. Natomiast w Polsce przez długie lata owce hodowano dla wełny, nie dla mięsa. Dziś i u nas opłacalność chowu tych zwierząt wynika ze sprzedaży jagniąt, a nie skór czy wełny. Bowiem one traktowane są jako produkt uboczny.
Dotacje, jakie przysługują owczarzom w Unii mogą w przyszłości pomóc polskim hodowcom. Zwłaszcza góralom. Ci mogą liczyć na dotowany wypas owiec niedojonych, a to może być z kolei szansą na pozyskanie doskonałej jakości jagniąt rzeźnych.