Francuski rząd ogłosił w środę plan mający ratować zagrożone gatunki flory i fauny. Jednak krytycy zarzucają obecnym władzom gołosłowność i deklaratywność w kwestiach ekologicznych.
Po uroczystym zebraniu w paryskim Muzeum Historii Naturalnej "komitetu międzyministerialnego" z udziałem premiera Edouarda Philippe'a i 15 szefów resortów minister środowiska Nicolas Hulot przedstawił "plan różnorodności biologicznej". Obecny stan środowiska naturalnego uznał za "alarmujący".
Podstawowym założeniem planu jest zredukowanie do zera plastiku wyrzucanego do morza i doprowadzenie do tego, by każdemu "zabetonowaniu" gruntu odpowiadał powrót takiej samej powierzchni do stanu naturalnego.
Ten plan ma na celu "zaprzestanie niszczenia przyrody" - przedstawiała projekt rządowy telewizja informacyjna CNews, wyrażając radość z tego, że Francja "będzie wzorem w dziedzinie ochrony fauny i flory".
Wszystkie niemal francuskie media informują, że wiele niegdyś pospolitych ptaków dziś jest rzadkością, a tylko w zeszłym roku wyginęło we Francji do 90 proc. pszczół. Nie ma już prawie dżdżownic, a naukowcy wyliczyli, że przez ostatnich 30 lat o 80 proc. zmniejszyła się liczba owadów w Europie. Co trzeci spośród 18 tys. występujących we Francji gatunków zwierząt – od rysia po dzikiego królika – zagrożony jest wyginięciem.
Z powodu urbanizacji i pestycydów równie alarmujący jest stan roślinności. Zagrożonych jest co najmniej 500 gatunków roślin. Wysycha połowa stref wilgotnych, a biegi rzek i strumieni coraz bardziej zakłócane są tamami i innymi przemysłowymi przeszkodami.
"Między rokiem 2006 i 2015 beton i asfalt +pożarły+ pół miliona hektarów gruntów rolnych i obszarów naturalnych kraju, czyli powierzchnię średniego departamentu francuskiego" – przedstawiało sytuację radio France Info.
O "generalnej mobilizacji" w celu "uchronienia flory i fauny" pisze w "Le Monde" dziennikarz Pierre Le Hir, pozytywnie oceniając to, że do swej akcji rząd zamierza włączyć "przedsiębiorstwa, samorządy terytorialne i obywateli".
Zieloni zarzucają jednak rządowi, że projekt "to jakby katalog posunięć, z których wiele przewidziano w innych" planach. Zwracają również uwagę, że "dla wielu nie przewidziano ani terminu, ani finansowania".
Yannick Jadot, europoseł z partii Europejska Ekologia-Zieloni (EELV), w wywiadzie radiowym pochwalił projekt rządowy, twierdząc, że "trzeba było wreszcie się podnieść". Za obecny stan rzeczy obwinił "obowiązujący we Francji model rolnictwa". "Trzeba mobilizować ludzi i instytucje, ale dziś liczą się konkretne posunięcia" – powiedział polityk. Jak dodał, "gdyby górnolotne przemówienia cokolwiek załatwiały, to od dawna niepotrzebni byliby ekolodzy".
W debacie w radiu France Info planu broniła rzeczniczka prezydenckiej partii La Republique en Marche (LREM) Laetitia Avia. "Zrobiliśmy bardzo wiele, ale liczymy się z rzeczywistością. To warunek konieczny realizacji postanowień" - stwierdziła.
Deputowany skrajnie lewicowej Francji Nieujarzmionej (FI) Adrien Quatennens rządowy plan różnorodności biologicznej uznał za "zabiegi czysto kosmetyczne". "Liberalizm nie pozwala na obronę środowiska ani na walkę z globalnym ociepleniem" – zawyrokował.
Natomiast rzecznik skrajnie prawicowego Zjednoczenia Narodowego Jordan Bardella, zwracając uwagę, że rząd "znowu rzucił opinii same gadżety", powiedział, że "nic się nie da zrobić, póki produkujemy na jednym krańcu świata dla konsumentów na przeciwnym krańcu".
Obaj potępili międzynarodowe porozumienia, takie jak Kompleksowa umowa gospodarczo-handlowa między UE a Kanadą (CETA), które, jak twierdzą, powodują, że narodowe próby ochrony przyrody nie są skuteczne.
"Jestem umiarkowanym optymistą" – przyznał w wywiadzie telewizyjnym politolog Frederic Dabi, wicedyrektor ośrodka sondażowego IFOP. "Francuzi są coraz bardziej wyczuleni na sprawy środowiska i klimatu, gdyż zrozumieli, że zmiany ekologiczne wpływają na ich życie codzienne" - oświadczył. Jego zdaniem dobrze wróży to zaangażowaniu społecznemu w plan różnorodności biologicznej.
Ludwik Lewin (PAP)