Czterech studentów ekonomii przyłapanych na ściąganiu podczas egzaminu stanie przed uczelnianą komisją dyscyplinarną. Mogą nawet wylecieć z uczelni. Czterech innych upomni rektor.
"Zero tolerancji dla ściągania" - pod takim hasłem Wydział Nauk Ekonomicznych
Uniwersytetu Warszawskiego od ponad roku prowadzi akcję przeciwko zrzynaniu na
egzaminach. - Chcemy, by ściąganie przestało wreszcie uchodzić za coś
normalnego, wręcz chlubnego, a tak właśnie jest postrzegane w Polsce - mówi
prof. Marian Wiśniewski, dziekan, który wymyślił akcję.
Informują o niej
ulotki rozwieszone na wydziale, strona internetowa wydziału, mówią też o tym
wykładowcy na długo przed sesją. Ci, którzy zostaną złapani, nie mogą liczyć na
pobłażliwość.
Przekonało się o tym ośmiu studentów różnych lat
przyłapanych na ściąganiu podczas sesji letniej. Nie dość, że zostali wyrzucani
z egzaminu z dwóją, to jeszcze ich sprawy trafiły do uczelnianej Komisji
Dyscyplinarnej dla Studentów. Nigdy wcześniej nie potraktowano ściągających tak
ostro. Sprawa jest więc precedensowa.
- Zdecydowaliśmy, że czterech
studentów lada dzień stanie przed komisją. Za ściąganie grozi im kara od
upomnienia, poprzez naganę, aż po usunięcie z uczelni - wyjaśnia dr Ewa
Gruza, przewodnicząca komisji. - Cztery pozostałe osoby postanowiliśmy ukarać
upomnieniem rektora z wpisaniem tego do akt. Ich przewinienie było łagodniejsze,
bo np. znaleziono pod ich ławką książkę, której nie powinni mieć na egzaminie,
ale nie przyłapano ich na korzystaniu z niej.
Po wydziale ekonomii
krąży wiele plotek co do losów owej ósemki - walka ze ściąganiem budzi emocje.
Wielu studentów ją popiera - chcą mieć równe szanse w ocenianiu ich wiedzy. -
Ale ludzie jak ściągali, tak ściągają. Co najwyżej bardziej się przy tym
denerwują - uważa Adam z IV roku. Zarówno on, jak i jego koledzy twierdzą
też, że problem leży nie tyle w studentach, co w wykładowcach. - Gdyby
wymagania egzaminacyjne były jasne, nie opłacałoby się ściągać. Bo lepiej się
nauczyć, niż ryzykować - tłumaczy Adam. - Ale gdy wykładowca daje nam
skrypt, mówiąc: "większości z tego nie będzie na egzaminie", ale nie precyzuje,
co będzie, musimy się uczyć całości. Tylko po co? Podanie jasnych kryteriów
uzdrowiłoby sytuację.
Potwierdza to dziekan Wiśniewski, inicjator
akcji. - Po stronie wykładowców jest mniej entuzjazmu dla tej akcji niż po
stronie studentów - mówi. - Wykładowcy muszą się mocniej przyłożyć do
egzaminów, sformułować jasne kryteria. A jeśli część osób obleje, zastanowić
się, dlaczego tak się stało. Uważam jednak, że takie nastawienie zaczyna się
powoli zmieniać.