Unia wzywa państwa członkowskie do "rygorystycznej oceny" zobowiązań innych państw, dotyczących ochrony klimatu.Społeczność światowa prowadzi obecnie negocjacje, dotyczące ostatecznego kształtu umowy klimatycznej, która ma zastąpić wygasający w roku 2012 protokół z Kioto.
Ostatnia runda rozmów klimatycznych ONZ w Bangkoku zakończyła się jedynie niewielkim postępem, pozostawiając wrażenie, że jednak nie wszystkie szczegóły zostaną uzgodnione w umowie zawartej w Kopenhadze.
Europejczycy są coraz bardziej zainteresowani kontrolą zaangażowania innych państw w zwalczanie zmian klimatycznych, traktując to jako jeden ze sposobów przygotowania się do finałowej rundy negocjacji w ramach ONZ w Kopenhadze w grudniu tego roku.
Europejscy ministrowie środowiska z 27 państw spotkają się na posiedzeniu nadzwyczajnym, aby przygotować się do spotkania w Kopenhadze, na którym powinni wypracować i przedstawić ostateczne wersje swoich stanowisk.
Faza krytyczna
"Wkraczamy w decydującą fazę przygotowań do spotkania w Kopenhadze na poziomie międzynarodowym oraz europejskim" - powiedział dyplomata jednego z krajów członkowskich Unii.
"Szwedzkie przywództwo Unii zaplanowało następujący scenariusz: moment, w którym przedstawimy nasze stanowiska w sprawie dotąd nierozstrzygniętych kwestii, będzie momentem kończącym. Od października zatem do szczytu unijnego w Kopenhadze będziemy musieli porozumieć się w sprawie wszystkich tematów".
Jednak postęp w negocjacjach międzynarodowych jest zbyt powolny. To powoduje, że Europejczycy biorą pod uwagę kilka możliwych scenariuszy realizacji własnych zobowiązań wobec zmian klimatu.
W ubiegłym roku Unia przyjęła tzw. pakiet energetyczno-klimatyczny, zobowiązując się tym samym jednostronnie do redukcji emisji o 20% do 2020 r., bez względu na decyzje innych krajów. Wartość ta ma zostać podwyższona do 30% w przypadku, jeśli inne rozwinięte kraje, takie jak USA, podejmą się podobnej redukcji, a wschodzące gospodarki państw takich, jaki Chiny czy Indie, zmniejszą poziom własnych emisji o 15-30%.
Redukcja o 30%?
Jednak to duże zaangażowanie Unii w ochronę klimatu poddawane jest w wątpliwość przez niektóre państwa członkowskie, które domagają się ścisłej oceny zobowiązań innych krajów przed angażowaniem się w dalszy postęp redukcji emisji.
"Musimy bardzo ostrożnie podchodzić do naszych zobowiązań, aby nie podejmować takich, które wygenerują później problemy na poziomie europejskim" - ostrzegł cytowany wcześniej dyplomata.
"To, co zawarte zostało w pakiecie energetyczno-klimatycznym, to fakt. Ale wymagające dodatkowego wysiłku przejście od 20 do 30% redukcji, będzie podlegać procedurze współdecydowania. Ta z kolei będzie wymagać zgody wszystkich państw członkowskich UE" - dodał dyplomata, sugerując, że państwa unijne czeka dużo trudnych, związanych z tym tematem, rozmów.
,,Podwyższenie poziomu redukcji emisji z 20 do 30% jest bardzo ważną decyzją, bo wymaga dodatkowego wysiłku" - stwierdził dyplomata, tłumacząc, że jedynie Wielka Brytania, Belgia i Holandia poparły wniosek ,,prawie jednomyślnie". Unijni prezydenci Szwecji i Danii (która będzie gospodarzem szczytu ONZ w grudniu) są również pozytywnie nastawieni do pomysłu, ale nie głoszą publicznie tych opinii ze względu na swoją szczególną rolę w kopenhaskich negocjacjach.
W przeciwieństwie do wyżej wymienionych, większość krajów unijnych, w tym Francja, Niemcy, Włochy oraz większość nowych państw członkowskich z Europy Środkowej optuje na rzecz bardziej ostrożnego podejścia.
Opóźnienie USA wpływa na decyzje państw unijnych
Głównym punktem zainteresowania Unii jest stanowisko Stanów Zjednoczonych, które zmierzają do zmniejszenia emisji o około 20% w 2020 r. w porównaniu do poziomu z roku 2005. To jest znacznie mniejszy spadek, niż ten, do którego zobowiązała się Europa. Unia Europejska bowiem zdecydowała się na rok 1990 jako rok bazowy dla własnych jednostronnych zobowiązań na poziomie 20%.
W czasie omawiania projektu porozumienia w Waszyngtonie okazało się, że większość redukcji emisji w USA będzie miała miejsce w latach 2020-2030. To da wystarczająco dużo czasu na przygotowanie się Stanów Zjednoczonych do przejścia do gospodarki niskowęglowej, bez szkód dla ich gospodarki.
W czasie powstawania amerykańskiego projektu porozumienia, niektóre kraje europejskie wezwały do przyłączenia się do stanowiska USA i wybrania roku 2030 jako terminu docelowego - zamiast roku 2020. Tak jest w przypadku np. Polski, która jest przeciwna docelowemu terminowi Unii, twierdząc, że wymaga ona zbyt szybkiego przekształcenia się gospodarki opartej na węglu w niezależną od niego.
"W tej dyskusji przedstawiane jest również stanowisko, które mówi, że jeśli nie osiągniemy odpowiedniego poziomu emisji w 2020 roku, to będziemy musieli go zredukować w jeszcze większym stopniu w roku 2030" - stwierdza dyplomata. "Debata ta toczy się na razie w Stanach Zjednoczonych. Mimo, iż nie jest to aktualne stanowisko UE, debata taka bez wątpienia odbędzie się w przyszłości. Tak więc, przygotujmy się do niej."
Według dyplomaty, takie opóźnienie redukcji emisji będzie musiało być dokładnie zbadane z powodu znanych wyników analizy naukowej, która mówi, że szczyt globalnej emisji zostanie osiągnięty w 2020 roku, a później powinien spaść gwałtownie, jeśli zmiany klimatyczne mają pozostać pod kontrolą.
"Naszym zdaniem, jeśli ma dojść do badań rezultatów redukcji emisji w roku 2030, to muszą one być absolutnie zgodne z zaleceniami Międzynarodowego Panelu ds. Zmian Klimatu (IPCC)" - twierdzi dyplomata.
Dyplomata, zwracając uwagę na gazy cieplarniane, wciąż gromadzące się w atmosferze, dodał: "Jeśli nie zrealizujemy naszych celów w 2020 roku, to nie tylko będziemy musieli rozpocząć naszą walkę od nowa, tym razem z perspektywą do 2050 roku, ale także w jeszcze większym stopniu zredukować CO2 , wyemitowany w międzyczasie".
7224549
1