Targowisko Dolna Ceglana, godz. 11.10. W jednej z alejek zaparkował polonez. Kierowca przykrył szyby kocami i otworzył bagażnik pełen kiełbasy, słoniny i boczku.
Taki obrazek oglądaliśmy wczoraj na Bałutach. Problem w tym, że handel obwoźny wędliną i mięsem, bez urządzeń chłodniczych i bieżącej wody, jest zabroniony i ścigany z urzędu. Handlarzowi grozi słony mandat i sprawa w sądzie o stwarzanie zagrożenia dla ludności. Okazuje się jednak, że osoby prowadzące taką działalność nie robią sobie nic z prawa, a klienci z ryzyka.
Marek Gralak, kierownik targowiska, powiedział nam, że inkasenci natychmiast powiadomili handlarza, że w ten sposób handlować mu nie wolno.
- Przyjął to do wiadomości i dalej robił swoje - dodał kierownik. - Większe możliwości od naszych pracowników ma straż miejska, policja i sanepid, ale oni musieliby siedzieć na targowisku non stop, by wyłapywać wszystkich pokątnie handlujących mięsem.
Kłopot w tym, że takie "stoiska" nagle pojawiają się na targowisku, szybko sprzedają towar i rownież szybko znikają.
Funkcjonariusze SM i pracownicy sanepidu bronią się, że targowiska są kontrolowane regularnie, ale trudno kogoś złapać na gorącym uczynku.
Doktor Leszek Ośródka, kierownik działu higieny żywienia Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej, radzi wystrzegać się takich zakupów, nie czekając na interwencję straży lub policji.
- Wędlina i mięso w bagażniku w pełnym słońcu narażone są na psucie i zanieczyszczenia mikrobiologiczne. Ponadto, najczęściej taka wędlina pochodzi z pokątnego uboju. Mięso nie było badane, a handlarz jest anonimowy.
Na kupujących jednak ostrzeżenia najwyraźniej nie robią wrażenia. Do bagażnika z kiełbasą natychmiast ustawiła się kolejka, bo wędlina była tańsza niż w sklepie.