Analitycy, ekonomiści i eksperci są zgodni: właśnie rozpoczęła się druga odsłona kryzysu. Wywołało ją skumulowanie złych danych oraz informacji z USA i strefy euro. Dziś nie powinniśmy się zastanawiać, czy frank będzie po 3,50, ale czy nie będzie kosztował 5 zł!
- Granica 4 zł na franku jest osiągalna. To całkiem prawdopodobne. Co chwilę docierają do nas złe informacje z kolejnych krajów: Grecji, Portugalii, Włoch - mówi Kamil Oziemczuk z DM IDMSA.
- Robi się nieciekawie - krótko podsumowuje Marek Rogalski z DM BOŚ Banku.
Analityk rozkłada ręce słysząc pytanie, czy frank będzie po 4 złote, czy może zbliży się do ceny za litr benzyny.
- Tego na razie nikt nie jest w stanie powiedzieć. Dla mnie rozpoczął się kryzys numer dwa - dodaje.
Podobnego zdania jest ekonomista Piotr Kuczyński z Xeliona. Różnica polega na tym, że według niego to cały czas ten sam kryzys co kilka lat temu, tylko że teraz atakuje po raz drugi.
- To jest to samo, co zaczęło się w 2007 roku. Wtedy kryzys wywołały długi banków i instytucji finansowych, a teraz odzywają się te same długi, tyle że przerzucone na państwa. Kłopoty wróciły - uważa.
Wszystko to spowodowane jest nawarstwieniem kilku bardzo niekorzystnych czynników. Najpierw obniżono rating Portugalii, w piątek pojawiły się zawirowania polityczne wokół włoskiego ministra finansów Giulio Tremontiego, na dodatek eurogrupa debatująca nad pomocą dla Grecji już przyznaje, że Ateny choćby selektywnie muszą zbankrutować. Ze Stanów płyną kiepskie dane makro i ciągle nie wiadomo, jak europejskie banki wypadną w stress-testach.
- W piątek mamy publikacje wyników, w których zakładano bankructwo jednego z państw. Do tego czasu będzie na pewno trwało podgrzewanie atmosfery. Jeśli wyniki okażą się niedostatecznie dobre, to będzie trzęsło jeszcze mocniej - dodaje Marek Rogalski.
Wszystko wzmaga brak porozumienia pomiędzy europejskimi gospodarkami o tym, jak radzić sobie z narastającymi problemami.
- Politycy ruszają się jak muchy w smole, nie potrafiąc znaleźć żadnego rozwiązania. Doskonałym przykładem są deklaracje o tym, że w 2013 roku powstanie specjalny fundusz ratunkowy. To jest po prostu śmieszne, bo on potrzebny jest teraz. W dwa lata to strefa euro się rozpadnie! - tłumaczy Piotr Kuczyński.
Dziś problem nie dotyczy bowiem peryferyjnych i małych Grecji czy Portugalii, ale jednej z największych gospodarek w Unii Europejskiej.
Włochy to jest tak duży kraj, że jeśli zbankrutuje, to strefa euro się rozpadnie. Wszyscy dotąd myśleli o problemach Portugalii, Irlandii i oczywiście Grecji. A tu nagle Włochy wyskoczyły z kapelusza. Dla nich już po prostu pieniędzy na pomoc nie starczy - mówi Marek Rogalski.
Co będzie się więc działo dalej?
- To jest dobre pytanie. Bardzo dobre pytanie, ale dla jasnowidza. Dziś nikt nic nie może powiedzieć, bo nawet jeśli sytuacja delikatnie się uspokoi, to skąd wiadomo, że za tydzień jakaś agencja ratingowa nie obniży ratingu Włoch i wszystko ze wzmożoną siłą zacznie się od nowa - zastanawia się Piotr Kuczyński, dodając, że patrząc na zachowanie agencji, ma wrażenie, jakby pomagały w pogarszaniu sytuacji.
- Trudno mi znaleźć obecnie dobre informacje na rynku. Kłopoty Włochów obudziły demony na rynkach - kończy rozmowę Marek Rogalski.
9389487
1