Kolejny rok spisany na straty. W niektórych sadach trwają jeszcze zbiory jabłek. Sadownicy nie spieszą się bo w tym roku do produkcji trzeba dołożyć. Najbardziej zdesperowani zostawiają owoce na drzewach, lub chwytają za piły i wycinają co się da.
Z jabłek zniszczonych przez gradobicie można już zrobić tylko sok, ale ich sprzedaż jest całkowicie nieopłacalna.
Jan Adamczyk, Wilkonice: największe klęski żywiołowe nie są w stanie spowodować takich strat jak cena. Jeżeli jabłka do przetwórstwa są po 16 groszy to nie opłaca ich się zrywać nawet wtedy gdy dysponuje się własną siłą roboczą.
Marek Mikołajewski, wójt gminy Błędów: to już 3 sezon kiedy do produkcji jabłek trzeba dokładać.
Niewesoło jest także na rynku jabłek deserowych. Aby wyprodukować owoce wysokiej jakości trzeba było sporo wydać na ochronę.
Dlatego większość owoców trafia do chłodni. Sadownicy liczą na to, że powtórzy się historia z ubiegłego roku i konkretne pieniądze zarobią pod koniec sezonu. Część jabłek trzeba jednak sprzedać już teraz. Problem w tym, można zostać bez towaru i bez pieniędzy.
Sławomir Zawiślak, Annopol: sprzedałem wczesne odmiany jabłek prosto z drzewa, ale do tej pory nie dostałem pieniędzy. Trudno się dziwić, że w tej sytuacji niektórym puszczają nerwy.
Na tym polu nie ma już śladu po wiśniach. Co tu będzie rosło? Pytanie pozostaje na razie bez odpowiedzi. Bo każda uprawa może podzielić los tej plantacji aronii. Owoce nie zostaną już zerwane.