Wybornie wyglądają, pachną i świetnie się sprzedają. Bo klient kupuje oczami. Wędzone szynki, kiełbasy, ryby i sery. No właśnie, czy na pewno są wędzone? - pyta FAKT.pl
Jak ostrzegają eksperci, producenci w pogoni za zyskiem zamiast wędzić wyroby dymem z drewna, moczą je w specjalnym preparacie lub spryskują nim wędliny. Metodę tą masowo stosują mięsne koncerny.
W momencie opanowania polskiego rynku przez wielkie koncerny spożywcze i przetwórcze przestała się liczyć jakość, a zaczął się liczyć zysk. Do procesu produkcji wędlin wszedł tak zwany preparat dymu wędzarniczego, który ma zastępować znaną nam od wieków metodę tradycyjnego wędzenia.
Wyroby, które niegdyś wędziło się w dymie teraz zamacza się w czarnym płynie w specjalnych kadziach albo spryskuje w specjalnych komorach. Tradycyjne wędzenie trwa do kilkunastu godzin, a zamaczanie tylko kilka chwil.
Do tego produkt się nie wysusza i nie traci ok. 20 proc. swojej wagi, jak w przypadku wędzenia, a po zamaczaniu nawet zyskuje! Producent więc zarabia więcej. Czy to jest bezpieczne dla zdrowia? "Wędzone" preparatem wyroby spełniają wyśrubowane normy Państwowego Zakłady Higieny i normy UE. - Jest to metoda szeroko stosowana na całym świecie i w świetle badań bezpieczna - mówi prof. Marek Cierach z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego.