4 grudnia to święto górników, Barbórka. Ale czy jest co świętować – pytają najbardziej zainteresowani. Sytuacja w górnictwie od dawna nie była tak napięta. Górnicy protestują, bo nie chcą zgodzić się na kolejne zwolnienia i zamykanie kopalń. Rząd twierdzi, że zmiany są konieczne, bo górnictwu grozi zapaść.
Reforma górnictwa trwa od kilkunastu lat. W tym czasie zlikwidowano prawie
jedną trzecią kopalń, a z pracy odeszło blisko 260 tys. górników. Na początku
lat ‘90 w górnictwie pracowało około 400 tys. osób. Teraz jest ich niewiele
ponad 140 tys.
Wielu z tych, którzy odeszli, to emeryci. Spora część
wybrała urlopy górnicze, około 30 tysięcy wzięło jednorazowe odprawy. Ci, którzy
mieli inne zawody np. elektryka czy cieśli mieli jeszcze szansę znaleźć inną
pracę. Wielu po wzięciu odprawy próbowało otworzyć własny interes. Skutki
najczęściej były mizerne.
W efekcie statystyki mówią, że co prawda
zatrudnienie w górnictwie zmalało, ale za to bezrobocie wzrosło. Wymieniamy
się informacjami, gdzie ja byłem, w którym biurze pracy, gdzie koledzy byli i co
tam mówili i jakie oferty są – mówi jeden z dawnych górników.
Same pieniądze dla odchodzących z kopalń jak widać nie wystarczyły. Pomysły
co zrobić ze zwalnianymi były (chciano ich wysłać na Alaskę, do
Bornego-Sulinowa, albo zrobić z nich kioskarzy), ale żaden nie
wyszedł.
Dlatego teraz, jeśli górnicy słyszą o restrukturyzacji sektora,
stawiają warunek: najpierw stworzy się miejsca pracy, a potem będzie się mówić o
zamykaniu
Rząd wyliczył, że średnio na stworzenie nowego miejsca pracy dla każdego zwolnionego górnika przypadnie ok. 50 tys. zł. Według Ministerstwa Gospodarki w przyszłym roku powstanie co 10 tys. nowych etatów. Co jednak z pozostałymi 25 tys. zwolnionych – tego resort nie tłumaczy.