Wielkopolscy rzeźnicy zrzeszeni w cechu wydają świadectwa jakości dla swoich wyrobów. Efekt – w poznańskich sklepach mięsnych trzeba odstać kolejkę, żeby kupić "białą z certyfikatem". Jest pyszna – samo mięso, żadnego tłuszczu, żadnej wody we flaczku. – Nie da się wyprodukować białej kiełbasy, która kosztowałaby mniej niż 12 złotych – twierdzą. I pewnie mają rację.
Tymczasem klienci supermarketów płacą za kilogram parówek 4 złote, białą kupują po 8 złotych. I nikt na tym nie może stracić. Ani sklep, ani zakłady mięsne. Więc nic nie może się zmarnować.
Na razie na pracowitym "odświeżaniu" starych wędlin olejem (też pewnie nie pierwszej świeżości) przyłapano starachowicki Constar. Afera zrobiła się międzynarodowa, bo firma miała pozwolenia unijne i większość mięs i wędlin sprzedawała w Unii Europejskiej. Komisja Europejska tym razem wykazała olimpijski spokój – nie wstrzymała zezwolenia na eksport i zaufała polskiemu rządowi. Rząd zaufał głównemu lekarzowi weterynarii, a ten lekarzom wojewódzkim. W tym miejscu zaufanie się skończyło, ponieważ główny lekarz weterynarii nie jest już skłonny wierzyć lekarzom powiatowym. Dlatego zobowiązał weterynarzy wojewódzkich do dokładnego skontrolowania ich pracy.
Lepiej późno niż wcale. Szefowie zakładów mięsnych doskonale przecież wiedzą, ile czego należy dać miejscowemu weterynarzowi, żeby kontrolę ograniczył do kawki i ciasteczka w biurze masarni. Może to się wreszcie zmieni. I minister rolnictwa z czystym sumieniem będzie mógł chwalić polską (smaczną i zdrową – jak mówi) żywność za granicą.