Rząd musi wybrać między ryzykiem grzywny sięgającej 260 tys. euro dziennie a oporem społecznym, jaki wywołuje żywność i rośliny genetycznie modyfikowane (GMO), pisze "Gazeta Wyborcza". Do świąt polskie władze muszą ustosunkować się do zarzutów Brukseli, że nasze przepisy są niezgodne z unijnym prawem.
Komisja Europejska pokazuje palcem dwie nasze ustawy - o paszach i o nasiennictwie. Zdaniem unijnych urzędników zakazują one wprowadzania na polski rynek nowych produktów GMO. Rząd PiS był głuchy na argumenty Komisji, tym bardziej, że według sondaży prawie 80 proc. Polaków nie chce kupować zmodyfikowanej żywności.
Unijne prawo od 2002 r. zezwala, by sprzedawać niektóre nowe produkty GMO w całej Unii. Bruksela wszczęła więc przeciwko Polsce procedurę dyscyplinującą. W przypadku nasion już kilka miesięcy temu dostaliśmy ostateczne ostrzeżenie. W sierpniu rząd PiS odpowiedział mocno: - Zakazów nie zmienimy.
Bruksela wysłała latem kolejne "ostatnie ostrzeżenie", tym razem w sprawie pasz. To na ten list rząd musi odpowiedzieć do 23 grudnia. Jeśli i tym razem prawa nie zmienimy, Bruksela pozwie Polskę do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Proces raczej przegramy.
"Wyborcza" widziała wyliczenia ekspertów Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej. Ich zdaniem, jeśli nie dopuścimy GMO do sprzedaży, za każdy dzień zwłoki Polsce grozi od 4,3 tys. do 260 tys. euro grzywny. A na dodatek jeżeli sąd orzeknie, że łamiemy prawo UE, koncerny handlujące GMO będą mogły przed polskimi sądami żądać odszkodowań.