Maszyny w ubojni drobiu w Studzieńcu stanęły w listopadzie ub. roku. Wtedy zaczęła się wojna pracowników z prezesem o zaległe pensje. Teraz znów walczą o swoje pieniądze.
Jadwiga Walotka przez lata w ubojni odcinała kurczakom głowy, skubała je z piór, wieszała na taśmie, rozpruwała, wyciągała wnętrzności. Pracowała tu z córką Justyną. Za miesiąc roboty dostawały po 600 zł.
Nie mógł iść do toalety
Robota w ubojni stanęła w listopadzie. Nie było żywca. I pieniędzy na pensje.
Kierowcy z zakładu jeździli po wierzycielach i odzyskiwali długi. Wszystko
zanieśli szefowi Karolowi Sobczakowi, ale ten nie spieszył się z wypłatą.
W
grudniu pracownicy rozpoczęli okupację zakładu. Przez noc i pół dnia pilnowali
siedzącego w gabinecie prezesa, żeby nie uciekł z pieniędzmi. Wreszcie wezwał
policję. Twierdził, że nawet nie może wyjść do ubikacji. A załoga wezwała
inspekcję pracy. Doszło do ugody. Ludzie dostali pieniądze za listopad, prezes
był wolny.
Złożył wniosek do sądu o ogłoszenie upadłości zakładu.
Pracownikom wręczył wypowiedzenia, jednym – miesięczne, innym – trzymiesięczne.
- Właśnie mija trzeci miesiąc. Przez ten czas nie dostałam ani grosza.
Podobnie córka i większość pracowników – mówi J. Walotka.
Ani wypłat,
ani zasiłków, ani innych świadczeń. Pracownicy nawet nie mogą pobrać z firmy
dokumentów, podpisać papierów. Na bramie zakładu wisi kłódka. Prezesa nie ma.
- A jak jest, to cichcem skrada się do biura – mówią
pracownicy.
Sprawy w sądzie
Prezes K. Sobczak: – Zgadza się, jestem nieuchwytny.
Co z pieniędzmi?
Są u dłużników. Niektórych ściga komornik. W sądzie wciąż leży wniosek o
upadłość. – A dokumenty... Nie zjawiam się codziennie w biurze, mieszkam 200 km
od Studzieńca. Do pracy powinni przychodzić pracownicy administracyjni. Bo oni
nie dostali wypowiedzeń. Nie pracują jednak, bo mówią, że nie mają nawet na
benzynę. I robią krzywdę swoim kolegom, bo w administracji właśnie załoga
powinna załatwiać sprawy papierkowe.
– No to kto nam wystawi
świadectwo pracy? Jak zarejestrować się w pośredniaku? – pytają Rafał
Leszczyński, B. Janicki, Jan Jakubowski. W podobnej sytuacji jest większość z 43
pracowników Studrobiu.
Część z nich już skierowała sprawy do nowosolskiego
sądu pracy. Prezes K. Sobczak na to: – I dobrze. Ja też nie mam pieniędzy,
też szukam roboty.