Firmy zajmujące się utylizacją odpadów poubojowych nie chcą już za nie płacić zakładom mięsnym i ubojniom, a wręcz przeciwnie - za ich odbiór żądają opłat. Może to spowodować wzrost cen mięsa i wędlin.
Od 1 listopada br. mączek mięsno-kostnych nie będzie można stosować w żywieniu zwierząt. Zakłady utylizacyjne stracą możliwość ich sprzedaży producentom pasz, więc ceny gwałtownie spadają (z 1100-1200 zł do 400 do 500 zł za tonę), a kupców jest niewielu.
Zbyteczna mączka
Firmy utylizacyjne nie zarobią już na
sprzedaży mączek i w związku z tym wprowadziły opłaty za odbiór odpadów
poprodukcyjnych z zakładów mięsnych i ubojni. Za wywiezienie tony odpadów
każą sobie płacić od 50 do 100 złotych – relacjonuje dyrektor ZM w
Grudziądzu Edmund Szczepaniak. – To dla zakładów mięsnych bardzo duże koszty.
Mogą one spowodować wzrost cen wyrobów. Obawiam się jednak, że firmy
utylizacyjne mogą jeszcze podnieść stawki.
Zdaniem Henryka
Cieślińskiego, prezesa Zakładów Mięsnych Polmeat w Brodnicy możliwości
zastosowania kolejnych podwyżek cen mięsa i jego przetworów są ograniczone.
Rynek tego nie przełknie, więc jest to kolejny cios dla branży mięsnej –
mówi. – Szkoda, że wcześniej nie pomyślano o innym wykorzystaniu
mączek.
Potrzebne spalarnie
Stawki za odbiór odpadów mogłyby być
niższe, gdyby zakłady utylizacyjne mogły wykorzystywać mączki mięsno-kostne na
przykład do produkcji biogazu i energii elektrycznej. Do tego są jednak
potrzebne spalarnie. Ich wybudowanie zapowiada kilka polskich firm, ale na razie
większość z nich cierpi na brak pieniędzy.
Zakład "Struga" w Jezuickiej
Strudze już niebawem zamierza uruchomić instalacje, w których zamiast miału
węglowego spalane będą mączki mięsno-kostne. Tona mączki ma taką wartość
energetyczną jak tona miału – twierdzi Ryszard Dylas, prezes "Strugi". –
Energię wykorzystamy w procesie produkcyjnym. Wtedy będziemy bardziej
konkurencyjni.