Ptak_Waw_CTR_2024
Biometan_II_Forum_2024

Matysiak i Ardanowski. Takich polityków potrzebuje Polska!

7 lipca 2024
Matysiak i Ardanowski. Takich polityków potrzebuje Polska!

Paweł Musiałek Prezes Klubu Jagiellońskiego opisuje ginący gatunek polityków wiernych swoim poglądom 

Polska polityka od lat jest wypłukiwana z politycznych osobowości, ludzi intelektualnie nieoczywistych, postaci odważnych i gotowych bronić swoich przekonań, a nie tylko interesów. Nie sposób wykluczyć, że po partyjnej marginalizacji Pauliny Matysiak i Jana Krzysztofa Ardanowskiego ten wymierający gatunek polityków znajdzie się w jeszcze większej defensywie, dlatego też warto trzymać za nich kciuki.

Żywoty różne, ale równoległe

Paulina Matysiak i Jan Krzysztof Ardanowski. Wydawałoby się, że tych polityków nie łączy prawie nic. Inne pokolenie, inne poglądy, inne partie. A jednak podobieństwo jest aż nadto widoczne. Złośliwy powiedzą: upodabnia ich pozycja outsiderów we własnych środowiskach oraz spadek politycznego znaczenia, a i to z pozycji raczej drugoplanowych. Złośliwi będą mieli po części rację.

Drogi Ardanowskiego z głównym nurtem PiS-u zaczęły się rozchodzić lata temu, gdy w efekcie sprzeciwu względem „piątki dla zwierząt” utracił funkcję ministra rolnictwa i został (z szerszą grupą posłów) zawieszony w prawach członka partii. Choć potem przywrócono go do szeregów formacji i zdobył mandat w kolejnych wyborach, to regularnie dystansował się od sposobu zarządzania partią. W ostatnich tygodniach zaczął wprost komunikować tworzenie nowego projektu politycznego.

W przypadku Pauliny Matysiak sprawa jest znana i świeża. Ogłosiła współtworzenie wraz z Marcinem Horałą z PiS-u stowarzyszenia „Tak dla rozwoju”, za co zawieszono ją najpierw w klubie Lewicy, a następnie w prawach członka Partii Razem. Co będzie dalej, zobaczymy.

Istotniejsze od tego, gdzie Matysiak i Ardanowski byli i gdzie obecnie się znaleźli, jest to, dlaczego musiało się to wydarzyć. Nie był to feralny, indywidualny błąd ani też nieszczęśliwe zrządzenie losu. Nie była to nawet misterna operacja politycznych konkurentów z partii. Ich pozycja we własnych obozach politycznych nie jest przypadkiem, ale konsekwencją tego, jak te obozy funkcjonują.

Kompetencje i poglądy to obciążenie, a nie zasób

Matysiak i Ardanowski to politycy, którzy zostali zmarginalizowani za pokazanie konsekwencji w działaniach i normalności w postawach. Tą normalnością powinna być, a jest coraz rzadziej, gotowość polityka do obrony własnych poglądów.

Niestety nie sposób wykluczyć, że po politycznej degradacji ten wymierający gatunek polityków wiernych ideałom i pryncypiom znajdzie się w jeszcze większej defensywie, o ile w ogóle będzie występował w przyrodzie. Oczywiście należy trzymać kciuki, być może naiwnie, aby nie tylko w polityce się utrzymali, ale i kontynuowali kariery zmieniając zasady gry.

Groteskowość sytuacji polega na tym, że Matysiak i Ardanowski znaleźli się dziś na marginesie ze względu na wierność poglądom, które… podobały się wyborcom ich partii. Najlepszym dowodem tego niech będzie to, że ich kluczowe postulaty zostały finalnie przez rodzime formacje zaakceptowane.

Tak jak PiS odpuścił „piątkę dla zwierząt”, tak też nie tylko Partia Razem, ale i cała Lewica przekonały się do CPK i innych głośnych infrastrukturalnych projektów. Nie miało to jednak znaczenia. Wierność poglądom i elektoratowi przegrała z wymogiem pełnej lojalności względem obozu politycznego i jego wszystkich taktycznych ruchów.

Nie wiadomo, jaka będzie polityczna przyszłość Matysiak i Ardanowskiego, ale wiadomo, jakie z tych przykładów płyną wnioski dla całej klasy politycznej. Albo totalnie podporządkowujesz się partii, albo wylatujesz na zbity pysk niezależnie od wiedzy i kompetencji. A te (jak na standardy polskiej polityki) w obu przypadkach były wysokie.

Mowa bowiem o posłach, którzy w swoich dziedzinach mają dużą orientację. Czas poświęcali na jej aktualizację i popularyzację istotnej dla nich agendy w elektoracie, a nie marnowali go na partyjne szturchańce z politycznymi przeciwnikami. Potwierdzą to zapewne nawet polityczni oponenci. Macierzyste formacje uznały jednak, że kompetencje obojga polityków nie są tak istotne i można ich karnie zdegradować, a długofalowo zmarginalizować. To jest najsmutniejszy wniosek z obu tych historii.

Partia to nie wojsko

Żeby uzmysłowić sobie cenę tego procesu, trzeba spojrzeć na sytuację w szerzej. Polska polityka od lat jest wypłukiwana z politycznych osobowości, ludzi intelektualnie ciekawych i nieoczywistych. Przede wszystkim zaś z polityków odważnych i gotowych bronić swoich przekonań, a nie tylko interesów. Politykę zdominowali dziś ludzie, którzy mają poglądy, ale jedynie w kwestii miejsca w zarządach spółek Skarbu Państwa i na listach wyborczych. Nie jest to problem tylko PiS-u czy Lewicy.

Jest to systemowy problem polskiej polityki. Zaczyna ona produkować taśmowo produkty „politykopodobne” o bardzo specyficznych kompetencjach. Są ograniczone do zgrabnego opanowania partyjnego przekazu. Mnożą się ludzie, których cechuje przede wszystkim wierność partyjnym liderom. Polityka odpycha w praktyce tych, którzy zdolni są formułować autorskie diagnozy, wychylić ponad przeciętność, chyba że chodzi o nieprzeciętną siłę włożoną w besztanie przeciwnika. W tej ostatniej konkurencji rzeczywiście regularnie pobijane są kolejne rekordy.

Mówiąc językiem piłkarskim, mamy coraz więcej zawodników, którzy na boisku „nie robią różnicy”, a coraz mniej indywidualności, które odciskają na dyscyplinie swoje piętno.

Słyszę już głosy, że polityka to nie tenis, że tutaj trzeba grać zespołowo. To prawda, ale przynależność do drużyny nie powinna oznaczać zatracenia wszystkich indywidualnych cech, totalnego podporządkowania na wszystkich poziomach i braku podejmowania jakichkolwiek działań, które nie byłyby konsultowane z „górą”.

Ponoć partia polityczna to nie klub dyskusyjny. To prawda, ale nie jest to również karne wojsko, które ma maszerować w równym tempie i od linijki w wyznaczonym przez przełożonych kierunku. Wielu uważa, że taki „militarny” opis doskonale pasuje do wodzowskiej partii Jarosława Kaczyńskiego.

Sprawa Pauliny Matysiak pokazuje, że oponenci Kaczyńskiego szybko się od niego uczą. Fakt, że to Matysiak ma problemy we własnych formacjach, a negatywne konsekwencje nie spotykają dziś posła Marcina Horały, dowodzi wręcz, że uczniowie Kaczyńskiego przerośli już mistrza w dyscyplinowaniu podwładnych.

Depolaryzacja groźniejsza od polaryzacji?

Negatywna zmiana nie ogranicza się do polityków. Pół biedy, gdyby negatywna reakcja na „solistów” płynęła wyłącznie ze strony partyjnych centrali. Problem staje się głębszy, bo za partyjną wierchuszką idzie sympatyzujący z nią komentariat. Żeby sprowadzić Matysiak do pionu, a przede wszystkim by powstrzymać jej ewentualnych następców, liberalni publicyści odpalili najcięższe działa.

Okazało się, że polaryzacja w Polsce jest groźna, ale jakiekolwiek działania depolaryzacyjne jeszcze groźniejsze. Medialny lincz na Matysiak nie był spowodowany zakwestionowaniem przez nią decyzji partii, głosowaniem wbrew stanowisku klubu parlamentarnego, knuciem z politycznym konkurentem o odwróceniu koalicji czy chociaż o strategicznym sojuszu.

Matysiak podjęła się jedynie wspólnego działania na wąskim odcinku z jednym z posłów konkurencyjnej partii w sprawie, którą macierzysta partia formalnie popiera (sic!). Rakiety zostały odpalone za, jak przytomnie zwrócił na to uwagę Marcin Giełzak, „odchylenie prawicowo-kolejowe”.

Race, które poleciały w Matysiak, były efektem nie tego, że popiera CPK, ale tego, że robiła to „nie z tych pozycji, co trzeba”. Nie tylko nie wpisała się w nową wykładnię stworzoną przez Donalda Tuska, ale swoim działaniem ją podważyła. Sercem tuskowej narracji jest bowiem „depisizacja” CPK, a więc zerwanie jakiegokolwiek pozytywnego powiązania między PiS-em a inwestycją realizowaną w przyszłości w jakiejś formie.

Chodzi o to, by partia Kaczyńskiego nie mogła czerpać w przyszłości politycznych profitów z ewentualnego państwowego (sic!) sukcesu, a całą śmietankę spiła formacja Tuska. Matysiak, wchodząc we współpracę z Horałą, nie pozwala ludziom zapomnieć, że PiS miał w tej inwestycji swój udział. Tego było już za wiele.

Lepiej porzucić CPK niż dać satysfakcję PiS-owi

Furia klakierów Tuska popchnęła ich do brutalnych ataków. Okazało się, że piewcy feministycznych narracji nie mają problemu z suflowaniem opowieści o „Romeo i Julii z Baranowa”. Co najmniej, jakby kontekstem aktywności Matysiak był rynek matrymonialny, a nie kolejowy czy lotniczy. Ataki były nie tylko brutalne, ale i absurdalne.

W mediach powtarzały się porównania Matysiak do posłanki Pawłowskiej, która przed laty przeszła z Lewicy do klubu PiS-u. Skala absurdalności tego zestawienia poraża. Nie ma bowiem nikogo bardziej odległego od Matysiak niż Pawłowska. Otóż różnica polega na tym, że jedna zrobiła to, co zrobiła, z uwagi na swoje poglądy, druga zaś ze względu na ich deficyt.

W tym porównaniu nie można też pominąć tego, że Pawłowska przeszła do klubu PiS-u i na jego listy wyborcze, Matysiak z kolei, deklarując wierność własnej partii i pozostając krytyczna wobec wielu aspektów działalności PiS-u, uznała, że w JEDNYM temacie warto podjąć punktową współpracę. Liberalny komentariat zdecydował, że to dokładnie o jeden punkt wspólnej agendy z PiS-em za dużo.

Karolina Lewicka w portalu natemat zdemaskowała Matysiak jako „pożyteczną idiotkę” PiS-u, bo polityk pokazała, że formacja Kaczyńskiego wychodzi z własnej bańki. Sposób myślenia Lewickiej o Matysiak wychodzi od pytania, czy dane działanie pomoże lub przeszkodzi PiS-owi. Lewicka ignoruje kwestię, co zrobić, żeby w Polsce CPK realnie powstało.

W tym toku myślenia jest oczywiste, że CPK może powstać, ale tylko wtedy, jeśli PiS nie będzie beneficjentem tego procesu. Jeśli miałoby się okazać inaczej, to lepiej porzucić inwestycję niż dodać znienawidzonemu wrogowi wiatru w żagle. Skoro nie ma nic gorszego niż PiS, to nie ma też takiego działania ani takiej inwestycji, które niewarte byłaby poświęcenia, jeśli wróg skorzystałby choćby odrobinę.

Ta akcja kolejny raz odsłoniła prawdziwe oblicze polaryzacji w Polsce. Proces ten nie jest wyłącznie autorskim projektem Kaczyńskiego i Tuska. Jest intensywnie wspierany i kreowany przez znaczną rzeszę dziennikarzy i publicystów, którzy w polaryzację wkręceni są jeszcze silniej od polityków.

Na marginesie, wracając do porównania przypadków Ardanowskiego i Matysiak, można dodać, że wbrew pozorom to wcale nie prawicowa mediosfera (często przez nas na tych łamach krytykowana) nie jest wcale bardziej zdyscyplinowana w partyjnym rygorze niż ta głównonurtowa. Wprost przeciwnie.W prawicowych mediach w czasach „piątki dla zwierząt” sporo było głosów odrębnych względem linii partii. Były minister rolnictwa nie jest też jak dotąd oskarżany o rozbijanie prawicy ani dyscyplinowany przez komentatorów.

Zdecydowane i krytyczne względem polityki PiS-u i samego Jarosława Kaczyńskiego głosy – w wykonaniu czy to polityków (Ardanowski), czy intelektualistów (prof. Nowak) – są obecne i komentowane w tytułach, które postrzegane są często jako media jednoznacznie „PiS-owskie”. Ba, w internetowych bańkach wyrazistych zwolenników prawicy budzą raczej zainteresowanie i ferment, a nie szczucie znane z linczów w wydaniu „silnych razem”.

Razem rozczarowało

Zarówno strategia Tuska i jego medialnych żołnierzy, jak i ciążącej ku Koalicji Obywatelskiej Nowej Lewicy nie dziwi. Rozczarowuje, ale dziwi postawa Partii Razem. Nie minął bowiem miesiąc, od kiedy partia Zandberga i Biejat zaczęła głośniej wysyłać asertywne sygnały o gotowości do przejścia do opozycji tak wobec Tuska, jak i swoich dotychczasowych partnerów z lewicowej koalicji.

„Razemki” głoszą, że ich agenda nie jest realizowana i nie chcą dłużej żyrować polityki rządu, który zdominowany przez Koalicję Obywatelską ignoruje te postulaty. Z uwagi na materializujące się właśnie obawy przed tym scenariuszem już na początku kadencji nie weszli do rządu. Dzięki temu zachowali pole manewru i możliwość całkowitego porzucenia także parlamentarnej koalicji, kiedy będzie to dogodne. Nie ulega wątpliwości, że taki moment właśnie przed nimi. Kondycja lewicy każe bowiem przemyśleć „Tusk-exit” szybciej niż później.

Właśnie dlatego dziwi, że zawieszeniem i postępowaniem dyscyplinarnym ukarano posłankę, która wydaje się szczególnie cennym zasobem w kontekście budowania przez partię własnej podmiotowości.

Razem nie zdało testu wiarygodności własnego hasła. Być może inna polityka jest gdzieś możliwa, ale przynajmniej w tym przypadku nie w ich wykonaniu.

***

Losy Ardanowskiego i Matysiak pokazują, że partyjna lojalność i plemienna polaryzacja to metaforyczny miks fentanylu i wścieklizny. Degeneruje i otępia. Czyni z ludzi intelektualne zombie i sprawia, że w mediach społecznościowych dają oni głównie upust atakom nienawiści częstokroć względem przypadkowych ofiar.

Niestety polaryzacyjna choroba w Polsce ma masowy charakter. W dodatku atakuje przede wszystkim polityczne i opiniotwórcze elity. Ten, kto znajdzie szczepionkę na tego wirusa, powinien otrzymać polityczną Nagrodę Nobla. Jak dotąd nie ma na to żadnych widoków. Tak samo jak chętnych, by poddać się depolaryzacyjnemu odwykowi albo wziąć udział we wspólnotowej terapii dotkniętych tych samym problemem.

 

oprac, e-mk, ppr.pl na podst: publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania. Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony przez Klub Jagielloński na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe.


POWIĄZANE

Początek września przyniósł wyraźną korektę cen paliw w polskich rafineriach. Ku...

Cynkomet wprowadza na rynek nową rolniczą przyczepę RM-240, specjalnie zaprojekt...

Już po raz siedemnasty Polska Izba Mleka zorganizowała Ranking Spółdzielni Mlecz...


Komentarze

Bądź na bieżąco

Zapisz się do newslettera

Każdego dnia najnowsze artykuły, ostatnie ogłoszenia, najświeższe komentarze, ostatnie posty z forum

Najpopularniejsze tematy

gospodarkapracaprzetargi
Nowy PPR (stopka)
Jestesmy w spolecznosciach:
Zgłoś uwagę