Trzeci raz okazał się decydujący. W czwartek 26 czerwca br. po 16-godzinnym maratonie rozmów, które na końcówce prowadzili wyłącznie ministrowie rolnictwa, Unia dokonała zasadniczej reformy swej polityki rolnej.
Austriacki komisarz Franz Fischler odniósł ostatecznie sukces. Kraje
kandydackie i dziesięciu kandydatów w tym Polska zgodziły się na zmiany, które
mają skończyć z nadprodukcją dotowanej żywności w Europie, zarazem zapewniając
rolnikom stałość dochodów.
Dla polskich rolników wczorajszy kompromis z
Luksemburga nic od razu nie zmienia. Zdaniem wiceministra Jerzego Plewy, który
reprezentował nas w nocnym maratonie, nasi rolnicy z czasem na zmianach mogą
tylko zyskać.
Zgodnie z głównym punktem reformy Fischlera od 2005 r.
kraje Unii mogą całkowicie oddzielić dopłaty bezpośrednie dla rolników od
produkcji. Unijni rolnicy dostawać je mają "od gospodarstwa" na podstawie
średniej dopłat za lata 2000-02. O tym, co będą produkować, decydować będą sami,
biorąc pod uwagę to, co im się najbardziej opłaca, a nie na podstawie tego, do
czego dotąd Bruksela im dopłacała.
Francja wywalczyła jednak możliwość
częściowego utrzymania dotychczasowego systemu do produkcji - do 25 proc. w
przypadku uprawy roślin i 40 proc. przy produkcji wołowiny. Wszystko musi się
jednak zmieścić w ramach obecnego budżetu Unii na WPR. Jesienią ub.r. ustalono,
że będzie on zamrożony do 2013 r. (plus rocznie 1 proc.
inflacji).
Dopłaty dla rolników będą także w niewielkim stopniu
zmniejszane, ale wyłącznie dla rolników unijnych, gdyż w krajach kandydackich,
także w Polsce, będą one stopniowo rosnąć aż do 2013 r. W Unii będą one obcinane
o 3 proc. w 2005 r., 4 proc. w 2006 r., 5 proc. w 2007 r. i dalej o 5 proc.
Zaoszczędzone środki zostaną przesunięte w krajach Unii na tzw. rozwój
obszarów wiejskich, z tym że 80 proc. tych pieniędzy pozostanie w danym kraju (w
przypadku producentów żyta głównie w byłej NRD 90 proc.), a pozostałe 20 (lub
10) proc. trafi przede wszystkim do najuboższych - Grecji, Portugalii i
Hiszpanii, a w przyszłości także Polski. Większości (73 proc.) gospodarstw w
Polsce w przyszłości zmniejszanie dotacji w ogóle dotyczyć nie będzie, gdyż mają
otrzymywać do 5 tys. euro rocznie.
Rozwój obszarów wiejskich zamiast
dotowania rolników to jeszcze jeden pomysł Fischlera na skończenie z
nadprodukcją stymulowaną przez stosowanie coraz więcej chemii, nawozów itd. W
przyszłości ma być w Unii wręcz odwrotnie - po trzyletnim okresie przejściowym
wypłaty dopłat będą zależne od spełniania przez rolników wymogów ekologicznych,
ochrony krajobrazu, poszanowania dla zwierząt itd. (w sumie reguluje to aż 18
unijnych dyrektyw).
Tych, którzy nie będą się do tego stosować, spotkają
kary - obcinanie dopłat: o 10 proc. w przypadku zaniedbań, 20 proc., jeśli nie
zostaną one usunięte, 30 proc. w razie uporczywej recydywy, nawet do całkowitego
ich odebrania w przypadkach skrajnych. Polska występuje o dziesięcioletni okres
przejściowy, ale niektóre z tych dyrektyw będziemy musieli respektować już od
pierwszego dnia członkostwa.
Unijni ministrowie rolnictwa zgodzili się
też wczoraj, by nie zmniejszać ceny interwencyjnej pszenicy (tak, jak chciała
tego Francja) oraz zmniejszyć je w przypadku mleka w proszku (w sumie o 15
proc). i masła (25 proc. do 2007 r.). Wysokości limitów produkcji mleka
utrzymano do sezonu 2014/15. Niekorzystne dla Polski jest wycofanie się UE z
interwencji na rynku żyta, ale nasi specjaliści sądzą, że nie powinno to
doprowadzić do obniżki jego ceny.
Z końcowego porozumienia zadowolony był
minister rolnictwa Francji (to Paryż dotychczas blokował negocjacje), choć
francuskie związki chłopskie przyjęły ją niezwykle krytycznie, mówiąc wręcz o
"początku końca WPR". Sprzeciw zgłosiła jedynie Portugalia, ale została
przegłosowana.
Polska będzie musiała dostosować nasze umowy akcesyjne do
uzgodnionych w Luksemburgu zmian. Negocjacje w tej sprawie zaczną się we
wrześniu. Wtedy rozstrzygnie się ostatecznie sprawa żyta oraz tempa wprowadzania
u nas 18 "ekologicznych" dyrektyw.