Grupa Polaków zatrudnionych w południowo-zachodniej Francji w sadzie jabłoni została deportowana do Polski, bo pracodawca zarzucił im, że obijają jabłka. Sprawę wyjaśnia polska ambasada w Paryżu podaje Gazeta Wyborcza.
Na plantację w południowo-zachodniej Francji w rejonie Saint Solve przyjechało około 50 Polaków z różnych stron kraju. Skusiło ich legalne zatrudnienie przy zbiorze jabłek. Za godzinę zaproponowano im 8,84 euro brutto. Mieli pracować przez 13 dni, albo do końca zbiorów.
Już na miejscu okazało się, że warunki pracy nie są aż tak dobre. Nie dostawali wody do picia podczas zbierania owoców w upale, zabrano im także dokumenty tymczasowego zameldowania. Ale najgorszy był system pracy.
Opowiada Maciek, student który pojechał do Francji: - W trakcie pracy Francuzi zaczęli mieć do nas zastrzeżenia. Że niby źle zbieramy jabłka i je obijamy. Zagrozili, że nas wyrzucą. Zdziwiliśmy się, bo przy przesypywaniu jabłek do skrzyni nie jest możliwe, by jakieś jabłko nie obiło się. Ale plantatorzy nie przyjmowali tych tłumaczeń. Ciągle twierdzili, że obijamy jabłka i za wolno pracujemy. Po tygodniu trójkę z nas zawieźli o piątej rano na dworzec autobusowy i z zarobionych przez nas pieniędzy kupili bilety do Polski po 111 euro, czyli za tyle, ile zarobił każdy z nas przez dwa dni. Jeśli byśmy nie wsiedli do autobusu, to przepadłby nam i bilet, i pieniądze. Z racji wczesnej pory nie mieliśmy nawet możliwości kupić czegokolwiek na podróż. To było jak deportacja.
Plantatorzy mieli zagrozić, że innych Polaków wkrótce spotka ten sam los. Jeden z pracowników pojechał więc na skargę do ambasady Polski w Paryżu.
W ostatnim dniu pobytu na plantacji wyrzuceni Polacy widzieli, jak przyjechali na nią Portugalczycy. Podejrzewają, że zarzuty Francuzów o ich rzekomo złej pracy były tylko pretekstem, by zatrudnić tańszą siłę roboczą.
Umowa o pracę została zerwana przez plantatora przed terminem. To nie fair, że musieliśmy jechać około 2 tysiące kilometrów, by po kilku dniach wracać do Polski - mówi Maciek.
7060535
1