W Szkocji polski bramkarz Artur Boruc broni nie tylko bramki Celticu Glasgow. Ostatnio obronił też trójkę Polaków, napadniętych przez szkockich chuliganów. Dobrze, że był na miejscu dzielny Boruc. W wielu innych miejscach Polacy niestety coraz częściej dostają w kość, w chuligańskich zaczepkach albo i w gorszych jeszcze okolicznościach, że wspomnę okrutne obozy pracy południowej Europy, gdzie naszych rodaków traktowano jak niewolników. Ostatnio prasa donosi o nieludzkiej eksploatacji polskich pracowników w Niemczech. Mamy w Europie coraz dłuższy rachunek krzywd.
Tymczasem to nas Europa rozlicza ze sprawowania. W Parlamencie Europejskim zapanowała ostatnio moda na potępianie Polski. Ledwie kilka miesięcy temu potępiono nas za rasizm i antysemityzm, a teraz znowu kolejne potępienie - za homofobię, czyli niechęć do homoseksualistów. Nieważne, że w Polsce od wielu lat nie było żadnych napaści, ani na Żydów, ani na homoseksualistów, w odróżnieniu od Niemiec, Francji czy Wielkiej Brytanii, gdzie takie akty agresji są na porządku dnia. Europejskie elity zrobiły sobie z Polski chłopca do bicia i odreagowują na nas swoje własne problemy. Każdy powód jest dobry, Ostatnim spektaklem była wielka obrona profesora Geremka, „okrutnie prześladowanego” w niewdzięcznej ojczyźnie. Nikt nawet nie chciał słuchać, że profesor Geremek nie cierpi żadnych prześladowań, lecz stawia się sam ponad obowiązującym w Polsce prawem lustracyjnym. Prawem, które nie musi się podobać, lecz które musi być przestrzegane.
W minionym tygodniu dostaliśmy w Unii jeszcze jedną lekcję, tym razem wespół z Litwą. Większością kilkudziesięciu głosów Parlament Europejski odrzucił niestety propozycję korzystnej dla Polski i Litwy zmiany w systemie kwot produkcyjnych skrobi ziemniaczanej. Zadowoleni ze swoich kwot Niemcy, Francuzi, Holendrzy i Duńczycy, którzy zgarnęli dla siebie 90 procent całej kwoty, nie słuchali żadnych argumentów i odrzucili nie tylko propozycję niewielkiego podwyższenia kwoty polskiej i litewskiej, ale nie zgodzili się nawet na kompromisową propozycję przekazania nowym krajom członkowskim tego, czego sami nie wykorzystują. Nic by na tym nie stracili, a nam daliby możliwość wyższych kwot przynajmniej w niektórych latach. Typowy pies ogrodnika – sam nie zje, a drugiemu nie da.
Dostaliśmy lekcję, którą trzeba dobrze zapamiętać. Z jednej strony pełna gęba frazesów o europejskiej solidarności, o potrzebie pogłębiania integracji, a gdy w grę wchodzi własny, wąsko pojęty interes, wtedy mamy zero solidarności, a na wierzch wychodzi paskudny egoizm. Zapamiętajmy tę lekcję, bo przed nami eurokonstytucja. Dobrze widać, czyim interesom będzie ona służyć. Najsilniejsze kraje, z Niemcami na czele, chcą zwiększyć siłę swojego głosu, żeby łatwiej przegłosowywać to, co im odpowiada. Nasz głos będzie znaczył o wiele mniej niż teraz. Dziś jeszcze czasem coś się uda wygrać, jak choćby ceny minimalne na truskawki, o których niedawno pisałem. Pod rządami wciskanej nam na siłę konstytucji możemy o tym zapomnieć. Klub niemiecko-francuski przegłosuje wszystko, co będzie chciał. Konstytucja ma też wprowadzić urząd unijnego ministra spraw zagranicznych. Zagadka za pięć punktów – czyich interesów będzie on pilnie strzegł? Polskich? Szczerze wątpię. Jeśli jeszcze miałem jakieś wahania co do oporu wobec konstytucji europejskiej, to dziś nie mam żadnych. Nie powinniśmy jej przyjmować, bo nic na niej nie zyskamy, a stracimy bardzo wiele.
Boruc, Geremek, homofobia, skrobia ziemniaczana – bogaty był ten ostatni „eurotydzień” przed długim polskim weekendem. Niestety mało optymistyczny.
7531493
1