Rząd liczy na to, że choć wyda pieniądze na dopłaty do składek ubezpieczeniowych, to zaoszczędzi na corocznej pomocy dla poszkodowanych rolników.
Dziś tylko 1-3 proc. rolników ubezpiecza swoje uprawy rolne i zwierzęta gospodarcze, bo składki na ubezpieczenie są wysokie. A te są wysokie, bo mało rolników się ubezpiecza. Błędne koło.
Gdy zdarzy się powódź, susza, gradobicie lub inna klęska żywiołowa, rolnicy gremialnie występują do rządu o pomoc. Od 2000 r. tego typu klęski występują niemal corocznie, więc co rok rząd na pomoc dla rolników w postaci tanich kredytów czy umorzeń podatków lub składek na KRUS wydaje blisko 280 mln zł.
We wtorek rząd przyjął projekt nowej ustawy o ubezpieczeniach. - Uznaliśmy, że lepiej ubezpieczyć się przed skutkami niż co roku łagodzić jej skutki - powiedział nam wiceminister rolnictwa Stanisław Kowalczyk, którego resort projekt przygotował.
Państwo miałoby zwrócić rolnikom połowę stawki za ubezpieczenie zwierząt i 40 proc. stawki za ubezpieczenie upraw polowych. Firmy, które zechcą teraz ubezpieczać produkcję rolną, muszą do 31 października zaproponować Ministerstwu Rolnictwa wysokość składki. W resorcie liczą, że taka składka dla rolnika, który ma pięć sztuk zwierząt i 5 ha ziemi, wyniesie od 200-300 zł rocznie. Po refundacji z budżetu rolnik faktycznie zapłaci 100-150 zł.
Resort rolnictwa sądzi, że w pierwszym roku działania ustawy skorzysta z niej zaledwie 5-8 proc. rolników (tak jak swego czasu w Hiszpanii), a budżet wyda na składki 25 mln zł. Z każdym rokiem chętnych ma przybywać, tak by w sumie ubezpieczeniem objęte było 60 proc. całej produkcji rolnej. Budżet będzie dopłacał do ubezpieczenia: zbóż, kukurydzy, rzepaku, rzepiku i buraków cukrowych oraz bydła, koni, owiec, kóz i świń. Ubezpieczenie nie obejmie upraw warzywnych, owocowych ani drobiu, gdyż tu ryzyko wystąpienia epidemii chorobowych lub plag klimatycznych byłoby zbyt kosztowne dla budżetu.
Jeśli Sejm szybko uchwali ustawę, może ona wejść w życie 1 stycznia 2006 r.