W Radomyślu Wielkim odbyły się dziś 5 Dożynki Województwa Podkarpackiego.
W tym roku były na prawdę wyjątkowe i to nie tylko dlatego, że zaprezentowało się na nich aż 80 delegacji z wieńcami. Okazało się, że w roku wyborczym podczas święta plonu łatwiej na uroczystościach spotkać polityka niż prawdziwego rolnika.
Dożynki - a w innych regionach Polski znane także jako obżynki, okrężne, wieńcowiny to stary obyczaj, oznaczający koniec żniw. Po uroczystym ścięciu ostatnie splecione kłosy niesiono ze śpiewem i muzyką do domu dziedzica. Po drodze rolnicy wstępowali do kościoła.
Od 1927 roku Dożynki stały się ogólnopolskim świętem plonów. Po wojnie dożynki obchodzono równie uroczyście, a w roli dziedziców jak widać ochoczo występowali I sekretarze partii komunistycznej. Pomysł się przyjął. Po latach w rolę gospodarzy dożynek nadal chętnie wcielają się polityczni prominenci. Jednak Radomyślu Wielkim wbrew tradycji jaśniepaństwo pojechało bryczkami na obiad, a tłum z wieńcami pieszo na stadion.
Natomiast zgodnie z tradycją przedstawiciele podkarpackich gmin zaprezentowali dożynkowe wieńce. Było ich prawie 80.
Większość delegacji wystąpiła w odświętnych strojach ludowych - tak jak to dawniej po zakończeniu ciężkiej pracy. W roku wyborów to święto stało się dobrą okazją dla polityków chcących pokazać się swoim wyborcom.
Podczas dożynek zawsze oceniano plony. W tym roku był z tym spory kłopot. Mieszkańcy wielu podkarpackich wsi przyznają że ich dzieci znają krowę tylko z obrazka, a sami o sobie mówią ze są działkowiczami i uprawiają niewiele. Na szczęście wciąż nie brakuje ludzi którzy chcą te stare obyczaje podtrzymywać i zapewniają, że będą chodzić z wieńcami nawet jak już naprawdę zabraknie prawdziwych rolników.