Przymrozki, choroby pszczół i rosnące koszty kontra innowacje, dopłaty i szansa na obfite zbiory lipowe. Polski sektor pszczelarski wchodził w sezon 2025 z wielkimi oczekiwaniami, musiał jednak zmierzyć się z trudnościami, które mogą wpłynąć na kondycję pasiek w całym kraju. To rok, w którym natura, ekonomia i technologia spotykają się w jednym ulu.
Pogoda wystawiła pszczelarzy na próbę
Sezon rozpoczął się optymistycznie. Kwiecień był ciepły i pozwalał rodzinom pszczelim dynamicznie się rozwijać. Pszczelarze odliczali dni do pierwszych zbiorów rzepaku, który w polskich realiach odgrywa kluczową rolę w wiosennym miodobraniu. Niestety, pogoda szybko zweryfikowała te nadzieje.
- W połowie maja przyszły niespodziewane przymrozki, które w wielu rejonach północnej i centralnej Polski zniszczyły uprawy rzepaku, sadów owocowych i części wczesnych roślin miododajnych. Straty w pierwszych zbiorach oszacowano nawet na 30%. – mówi Przemysław Rujna, Sekretarz Polskiej Izby Miodu.
Nagłe ochłodzenie spowodowało, że w wielu pasiekach brakowało pokarmu. W efekcie część rodzin pszczelich rozwijała się wolniej, co wywołało nerwową atmosferę wśród hodowców. Niektórzy musieli sięgać po dodatkowe dokarmianie, by zapobiec głodowi w ulach. To generowało dodatkowe, niespodziewane koszty.
Warroza – cichy wróg pasiek
Ocalałe pszczoły były osłabione, narażone na warrozę - choroba wywoływana przez roztocza, które osłabiają pszczoły. W Polsce występuje ona w wielu pasiekach i od lat stanowi ogromne wyzwanie dla pszczelarzy. Zmiany klimatyczne powodują, że pasożyt atakuje szybciej i w bardziej nieoczekiwanych momentach.
- Jeśli nie będziemy z nią skutecznie walczyć, może to doprowadzić do masowego ginięcia pszczół, a nawet całkowitego upadku pasieki. Dlatego pszczelarze są dziś zobowiązani do systematycznej kontroli stanu pszczół oraz stosowania zabiegów profilaktycznych. – podkreśla Rujna z Polskiej Izby Miodu.
W tym sezonie Warmia i Mazury zanotowały dramatyczne straty w miodzie rzepakowym, a w Małopolsce praktycznie nie ma spadzi ani lipy. Podobne problemy dotykają całą Europę. Mołdawia praktycznie straciła akację, a jej lipa dała zaledwie 20–30 procent średniej. Unia Europejska od lat produkuje tylko ok. 60 procent swojego zapotrzebowania na miód i resztę importuje. Tymczasem wojna w Ukrainie, jednym z głównych dostawców, ograniczyła wolumeny i podniosła koszty. Do czerwca obowiązywały jeszcze preferencje handlowe, później Bruksela wprowadziła cła i kontyngenty.
Pestycydy pod dywanem
Na sytuację nałożył się jeszcze problem pozostałości pestycydów. Badania Greenpeace i PAN Europe pokazały, że 65 procent próbek polskiego miodu zawierało ich ślady, a w jednej piątej stwierdzono przekroczenia norm. Najczęściej pojawiał się acetamipryd, a nawet zakazany thiacloprid.
Unia Europejska znalazła na to zaskakujące rozwiązanie. W maju 2025 r. EFSA podniosła dopuszczalny poziom acetamiprydu w miodzie z 0,05 do 1,0 mg/kg. Formalnie nie stanowi to zagrożenia dla konsumentów, w praktyce jednak pszczelarze widzą w tym raczej dostosowanie prawa do faktycznej obecności pestycydów w produktach.
Ekonomia miodu: koszty kontra dopłaty
Rok 2025 to także ogromne wyzwanie ekonomiczne. Ceny energii, paliwa, leków i materiałów niezbędnych do prowadzenia pasiek nadal rosną. Wielu pszczelarzy zwraca uwagę, że podstawowe akcesoria – od ramek po węzę pszczelą – są dziś droższe nawet o kilkanaście procent w porównaniu z ubiegłym rokiem. Efektem będą wyższe ceny miodu w sklepach i na bazarach. Szacuje się, że słoik naturalnego miodu może znacznie podrożeć, a w perspektywie zimy, czyli wzmożonego popytu na miód, ta cena może wzrosnąć o kilkanaście procent.
- Paradoks polega jednak na tym, że wyższe ceny nie poprawiają sytuacji – w wielu regionach brakuje miodu, żeby cokolwiek sprzedać. – dodaje Rujna z PIM.
Tegoroczny sezon pokazał, jak wiele czynników potrafi zbiec się jednocześnie przeciwko pszczelarzom – od słabego startu rodzin po trudną pogodę, rosnące koszty i niejasności regulacyjne. Kluczem do sukcesu okaże się czujność i elastyczność. Pszczelarze, którzy potrafią łączyć tradycyjną wiedzę z nowoczesnymi technologiami i nie boją się współpracy z rolnikami, będą w stanie nie tylko przetrwać, ale i wzmocnić swoją pozycję. Rok 2025 to sprawdzian dla całej branży. Jeśli uda się wykorzystać dostępne narzędzia – od dopłat, przez technologie, po edukację konsumentów – polski miód ma szansę umocnić swoją pozycję nie tylko w kraju, ale i na rynkach zagranicznych.
***
Stowarzyszenie Polska Izba Miodu (PIM)
Skupia wiodących przedstawicieli branży przetwórstwa miodu w Polsce. Podstawowe zadanie izby to reprezentacja interesów polskich przetwórców miodu. Szczegółowe cele działania PIM obejmują m.in. promowanie i zachęcanie do spożycia miodu i produktów pszczelich, integracja podmiotów zajmujących się produkcją miodu, wspieranie rozwoju rynku miodu i innych produktów pszczelich, wspieranie wszelkich inicjatyw służących zachowaniu standardów sanitarno-weterynaryjnych i jakościowych miodu. Izba jest też partnerem do rozmów handlowych na szczeblu krajowym i międzynarodowym, opiniuje regulacje prawne dotyczące rynku miodu i produktów pszczelich, angażuje się we współpracę branży miodowej z państw należących do Unii Europejskiej.
oprac, e-red, ppr.pl