We Francji poprawia się koniunktura, ale wzrasta deficyt w handlu, a ze względu na trudności ze znalezieniem pracowników o odpowiednich kwalifikacjach korzystać trzeba z pracowników delegowanych - twierdzą cytowani w środę przez media francuscy przedsiębiorcy.
O „francuskiej chorobie” i „rachunku za brak konkurencyjności” piszą francuscy komentatorzy, analizując zwiększający się deficyt handlowy swego kraju, który wyniósł w I półroczu ponad 33 mld euro.
Według ekonomicznego dziennika „Les Echos”, są problemy z francuskim wzrostem gospodarczym i "wygląda na to, że tak będzie dalej”. Środowy komentarz dziennika „le Figaro” nazywa deficyt „rachunkiem za brak konkurencyjności” i zauważa, że „bitwa o +made in France+ bynajmniej nie jest wygrana”. Autor komentarza Gaetan de Capele twierdzi, że deficyt „jest odbiciem głębokiego zła, które hamuje nasz wzrost gospodarczy, powoduje zamykanie fabryk i niszczy zatrudnienie”. Podkreślając, że „z Francją wygrywają inne kraje UE”, publicysta dochodzi do wniosku, że „w świecie, w którym nie przestaje wzrastać popyt, znaczenie handlowe Francji topnieje”.
BPI France (publiczny bank inwestycyjny, zajmujący się finansowaniem i rozwojem przedsiębiorstw) ogłosił okresowe studium, wskazujące, że prawie połowa szefów średnich i małych przedsiębiorstw ma obecnie trudności ze znalezieniem odpowiednich pracowników. „Od roku 2001 nie było takiej sytuacji” – komentuje „Les Echos”.
„Nie ma nikogo do roboty” – krzyknął w wywiadzie dla radia France Info prezes CAPEB (konfederacja rzemieślniczych i małych przedsiębiorstw budowlanych) Patrick Liebus. Dziennikarz, zwracając uwagę, że jest w tym nieco przesady, przyznał, że poprawa koniunktury zaostrzyła problem braku wykwalifikowanych pracowników. Dodał, że brak ten odczuwa się na wszystkich poziomach – od inżynierów informatyków po tynkarzy.
Liebus ubolewa, że te problemy mogą stać się hamulcem dla rozwoju niewielkich przedsiębiorstw. „Serce boli, gdy trzeba odrzucić zamówienie za 40 tys. euro, dlatego, że nie ma kim zastąpić odchodzącego na emeryturę pracownika” – skarżył się przedsiębiorca.
Francuska minister pracy Muriel Penicaud wiele nadziei pokłada w rządowej reformie szkolenia zawodowego. Dominique Guiseppin, prezes CAPEB regionu Owernia-Rodan-Alpy powiedział w wywiadzie dla miejscowej prasy, że „te działania są bardzo dobre, ale przedsiębiorcy nie mogą czekać”.
Ponad połowa z nich, odpowiadając na ankietę BPI France, zapowiedziała, że „zamierza zmienić sposób poszukiwania pracowników”. Liebus tłumaczy, że „jest to kryptonim sięgania po pracowników delegowanych”. „Wielkie przedsiębiorstwa nie przestają z nich korzystać” – informuje prezes CAPEB i zwraca uwagę, że „sytuacja jest paradoksalna w kraju z 3,5 mln bezrobotnych".
„Nie mówi się jednak o tym głośno, gdyż po nagonce, jaką na pracowników delegowanych prowadził kandydat, a potem prezydent (Emmanuel) Macron, wspominanie o tym jest tabu” – prosząc o niepodawanie jego nazwiska, tłumaczył PAP francuski przedsiębiorca polskiego pochodzenia.
W środę mecenas Hania Stypułkowska Goutierre, prezeska Stowarzyszenia Polskich Izb Handlowych za Granicą, powiedział PAP, że „walka z pracownikami delegowanymi jest ekonomiczną bzdurą, poruszaną z powodów czysto politycznych”. I dodała: „Coraz więcej ekspertów i ekonomistów potwierdza tę tezę, którą, jako specjaliści od mobilności, podtrzymujemy od wielu lat”.
Z Paryża Ludwik Lewin (PAP)