Stare przysłowie, mówiące że głupimi łatwiej się rządzi, nabiera pełniejszego znaczenia w świetle nowych projektów rządu, dotyczących opodatkowania niepaństwowych szkół wyższych.
"Gdy dzwoneczek się odzewie biegniemy do szkółki." Tę uroczą pioseneczkę znamy chyba wszyscy, szkoda tylko, że coraz mniej z nas stać będzie na bieganie do szkółki, Mam nadzieję, że chociaż słuchanie dzwoneczka będzie nadal bezpłatne. Tak, tak już teraz aby studiować trzeba mieć dobrego sponsora, a co będzie jeżeli czesne w szkole wyższej wzrośnie o kolejne 20 procent? (a może więcej). Tutaj przychodzi mi do głowy kolejny cytat tym razem z Hemingwaya (a właściwie to Johna Donne): "Przeto nie pytaj komu bije dzwon, bije on tobie" - studencie! Tak dla jasności, piszę tu o prywatnych szkołach wyższych, których dochody, zgodnie z projektem przedstawionym przez nasz rząd, mają być już wkrótce opodatkowane.
Dobrze wiem jak wygląda studenckie życie i ile kosztuje w obecnych czasach zdobywanie wiedzy. Mieszkam w, 70-cio tysięcznym mieście powiatowym, które niestety nie ma tradycji akademickich za to jest obarczone ponad dwudziestoprocentowym bezrobociem. Dzięki Bogu i wolnemu rynkowi, funkcjonują tu jednak, trzy wyższe szkoły - oczywiście niepaństwowe. Mam szczęście być studentką jednej z nich. W ubiegłym semestrze na luksus zdobywania wiedzy, musiałam wydać przynajmniej 250 złotych miesięcznie.
Jeżeli projekty naszego rządu wejdą w życie i moja uczelnia zostanie opodatkowana, niewykluczone że już nie będzie mnie stać na studia. Jak przypuszczam, w przypadku wejścia w życie wspomnianego podatku, władzom mojej uczelni, która nie jest instytucją charytatywną (czemu trudno się dziwić), nie pozostanie nic innego jak doliczyć jego kwotę do czesnego. W ten sposób studia będą kosztowały mnie już ok. 300 zł miesięcznie, co mnie nie ucieszy. Tym bardziej, że płace nie wzrosną, a dodatkowo nie będę miała możliwości odliczenia sobie od podatku kosztów kształcenia, bo jak zapewne pamiętasz Drogi Czytelniku, również i większość ulg podatkowych, w tym i ta na kształcenie, prawdopodobnie, w przyszłym roku zostanie zniesiona. W ten "magiczny" sposób, państwo uszczknie ode mnie jeszcze kilka stówek rocznie, ale z tego zapewne ucieszą się "goście zza steru" (kto dokładnie nie wiem, ale się domyślam).
Osobiście uważam, że kraj taki jak nasz, wstępujący właśnie do wspólnoty europejskiej, będący nadal na dorobku (pomimo upływu 14 lat od upadku "najsprawiedliwszego" z systemów), ciągle borykający się z problemami bezrobocia, ubóstwa i deficytu budżetowego, powinien postawić na edukację. Nieśmiało przypomnę jedynie, że ekipa będąca aktualnie u władzy, uznawała edukację jako jeden z ważniejszych punktów swojego programu wyborczego. Rządzącym powinno więc zależeć, by jak najwięcej obywateli posiadało możliwie jak najlepsze wykształcenie. Powinno się promować oświatę i edukację. Jeżeli nasze społeczeństwo nie będzie wykształcone czym błyśniemy w Europie, umiejętnością kombinowania czy może możliwościami spożywania większej ilości gorzały niż dajmy na to Irlandczycy czy Finowie?
Może i polskie prywatne szkoły wyższe nie mają takich tradycji jak Jagiellonka czy Uniwersytet Warszawski, ale jednak dają wykształcenie wielkiej rzeszy ludzi. Pamiętajmy, że np. w USA też nie wszyscy studiują na Harwardzie, a jednak nikomu nie przyjdzie tam do głowy, by zarzynać mniej prestiżowe, regionalne uczelnie. Nie chcę być źle zrozumiana, nie chodzi mi o to, by za wszelką cenę bronić kiepskich szkół tylko po to, by urzędnicy z magistratu na jakimś zadupiu mogli sobie zrobić papier, ale nie wylewajmy dziecka z kąpielą! Jako państwo i naród, nie możemy sobie pozwalać na to by utrudniać, ba uniemożliwiać, zdobywanie wyższego wykształcenia tym, którzy (choćby ze względu na konieczność dojazdów) nie mają możliwości podjęcia studiów w państwowych szkołach, w dużych miastach.
Patrząc na to wszystko z innej strony, wydaje się jednak, że dzięki "manewrowi" z opodatkowaniem szkół wyższych, rządzący załatwią sobie kilka spraw na raz. Mianowicie, po pierwsze przyłatają co nieco dziurę w budżecie, a po drugie będą mieli mniej wykształconej konkurencji. Jak wiadomo głupszym społeczeństwem łatwiej sterować, a co za tym idzie prościej z niego "wyciągnąć kasę" (o ile ją jeszcze ma), jak też, o wiele łatwiej jest wytłumaczyć swoje - władzy pomyłki, potknięcia oraz lenistwo umysłowe.
Cóż nam więc pozostaje? Ano, jest pewne rozwiązanie. Jak wyczytałam ostatnio w jednej z gazet, w ubiegłym tygodniu, gdzieś w centralnej Polsce Policja aresztowała pewnego człowieka zajmującego się produkcją dyplomów wyższych uczelni (i nie tylko). Z tekstu wynikało, za jedyne 4 tysiące złociszy można było nabyć całkiem ładnie i profesjonalnie spreparowany dyplomik, niemalże dowolnej uczelni w Polsce. Bez wysiłku, bez trudu, bez mozolnego zakuwania. A jeżeli wziąć pod uwagę, że 4 tysiące złotych, już niedługo, wystarczyć może jedynie na około dwa semestry studiów (i to wcale nie w jakiejś z prestiżowych uczelni), to może faktycznie lepiej podążyć na skróty. Po co komu wiedza? Wszak nie od dziś w naszym kraju hołduje się cwaniactwu oraz oszukaństwu i tworzy się rozwiązania wspierające rozkwit tych "narodowych" cech. Tylko czy rzeczywiście sam "papier" wystarczy?