Ministerstwo Edukacji tuż przed rozpoczęciem roku akademickiego w trosce o studentów zaocznych zwiększyło im liczbę zajęć. Teraz będą uczyli się języków obcych i ćwiczyli na wuefie.
Pod koniec września Ministerstwo Edukacji Narodowej i Sportu postanowiło
zwiększyć minimum programowe dla studentów zaocznych (z 60 do 100 proc.).
Wiadomość trafiła na uczelnie tuż przed rozpoczęciem roku akademickiego, kiedy
wszystko zapięte było na ostatni guzik. W weekendy rozpoczęły się już zajęcia
dla zaocznych. Nagle okazało się, że muszą mieć więcej zajęć.
- Idea,
żeby studia zaoczne miały zbliżoną ofertę do dziennych, jest jak najbardziej
słuszna. Przecież zarówno jedni, jak i drudzy dostają ten sam dyplom, ale taka
wiadomość w ostatniej chwili rodzi problemy organizacyjne. Powinniśmy mieć
więcej czasu na przygotowania - mówi prof. Wojciech Świątkiewicz, prorektor
Uniwersytetu Śląskiego.
Więcej zajęć to większe koszty. Trzeba zapłacić
wykładowcom za dodatkową pracę i znaleźć sale. Najtrudniej będzie znaleźć sale
gimnastyczne na obowiązkowy wuef. Zaoczni będą też musieli uczęszczać na
lektoraty z języków obcych. Nawet przed wprowadzeniem zmian uczelnia w weekendy
tętniła życiem od godz. 8 do 20. Władze głowią się teraz, jak wygospodarować
kolejne godziny.
Studenci zastanawiają się natomiast, kto za to zapłaci.
- Teoretycznie czesne powinno wzrosnąć, ale w tym roku nie podniesiemy opłat
- uspokaja prof. Świątkiewicz.
Śląskie uczelnie właśnie opracowują
siatki godzin, które będą spełniać wymagania ministerstwa. - Może wzrosnąć
czesne albo wydłużyć się czas studiowania. Ewentualne skutki ekonomiczne dla
studentów i zmiany w organizacji studiów poznamy po zatwierdzeniu nowych siatek
godzin przez rady wydziałów - tłumaczy Marcin Baron, asystent rektora
Akademii Ekonomicznej w Katowicach.