Coraz więcej szkół przechodzi do tak zwanych ocen punktowych (procentowych), ściślej mówiąc zastępując zwyczajną ocenę, do której jakby nie patrząc byliśmy przyzwyczajeni. I choć lubiliśmy je mnie lub bardziej, to jednak moim zdaniem były one bardziej miarodajne niż obecne punkty. A przynajmniej bardziej obrazowe.
Poza tym większość z nas woli być konkretnie oceniona np. na ocenę dostateczną, niż otrzymać 4 punkty na 11 i zastanawiać się, wyliczając z tabeli, ile to procent, a następnie jaka, z tego wychodzi ocena. Wydaje mi się to sporym utrudnieniem dla samych uczniów i w sumie wielką niewiadomą dla rodziców, widzących w dzienniczku punkty, które mogą oznaczać zupełnie co innego. Czasem bowiem nie wiedzą oni, ile powinno być owych punktów w sumie i cieszą się niepotrzebnie, aż do wystawiania zagrożeń z przedmiotów, na zakończenie każdego semestru.
Zastanawia mnie tylko w jakim celu tak bardzo utrudniamy sobie życie? Czy nie jest ono wystarczająco skomplikowane? Kiedyś twierdzono, iż zwykłe oceny, skala od 1 lub 2 do 5 lub 6 są krzywdzące. Ale proszę mi odpowiedzieć w takim razie na pytanie - jeżeli i tak oceniamy uczniów, jak świat światem, bo taka kolej rzeczy - to po co komplikować życie i nauczycielom i młodym adeptom wiedzy i tworzyć punkty, które po skorzystaniu z odpowiednich tabel i tak zamieniają się właśnie w oceny?