Głodni studenci

Standardowe menu studenta nie jest zbyt wyszukane. Chińska zupka w proszku, zjedzony w biegu obwarzanek. Liczy się każdy grosz. Od niedawna jest jeszcze trudniej. Sejm zlikwidował dopłaty do studenckich obiadów, więc wyludniły się akademickie stołówki. Studenci postanowili zaprotestować.

Na pierwsze danie zupka. Na drugie mięsko, ziemniaczki i surówka, do tego kompot i deser. Prawie jak u mamy. Tyle tylko, że nie każdego stać na taki luksus. Nowa ustawa o szkolnictwie wyższym zniosła dopłaty do obiadów w studenckich stołówkach. Obiad w zeszłym roku jeszcze kosztował jedyne 3.90, był to obiad dwudaniowy, zestawy były do wyboru, zawsze jest deser. Jakość obiadów się nie zmieniła, zmieniła się za to ich cena. Teraz za miesięczny abonament trzeba zapłacić aż 80 złotych więcej. Jeszcze rok temu do tej stołówki codziennie przychodziło 2 i pół tysiąca osób. Teraz tylko 800.

Dlatego studenci postanowili wziąć sprawy w swoje ręce i głośno zaprotestować. W holu Uniwersytetu Rzeszowskiego zbierane są podpisy pod protestem, który później zostanie wysłany do Ministerstwa Edukacji Narodowej i Sportu. O tym, że z burczącym brzuchem nie da się ani pracować, ani uczyć każdy doskonale wie. Dlatego do protestu nie trzeba nikogo zachęcać.

Podpisy wciąż są zbierane. Brak dopłat do obiadów w stołówkach studenckich oznacza, że Ci wszyscy obok mnie co miesiąc na wyżywienie muszą wydać dwa razy więcej niż jeszcze rok temu. To oznacza, że mają mniej pieniędzy na książki i pomoce naukowe, lub przerzucają się na zupki w proszku i batony. To politycy zgotowali im ten los. Ale przecież syty, głodnego nie zrozumie.