Obecnie na liście dopuszczonych do użytku podręczników szkolnych z języka angielskiego dla gimnazjalistów jest około 80 różnych książek. Podobny wybór mają nauczyciele języka polskiego czy historii. Oni sami decydują, z których wydawnictw chcą korzystać na lekcjach.
Wiceminister edukacji Jarosław Zieliński uważa, że ceny są wysokie, bo podręczników jest zbyt wiele. Podobnego zdania jest dyrektor jednej z warszawskich podstawówek. Tomasz Ziewiec przekonuje, ze podręczniki nie różnią się merytorycznie i nie ma sensu produkować ich tak wiele.
Resort edukacji chce powołać komisję ekspertów, która oceni dostępne na rynku podręczniki i wyeliminuje niepotrzebne egzemplarze. Piotr Marciszuk z Polskiej Izby Książki twierdzi jednak, że ograniczenie liczby podręczników nie zmniejszy ich ceny, bo każdy wydawca produkuje konkretną, przewidywalną do sprzedaży ilość.
Zdaniem producentów obniżenie ceny podręczników o połowę jest nierealne. Wydawca zyskuje bowiem około 10%, pozostałe koszty to wynagrodzenie autora, druk i dystrybucja.
Na bezpośrednią dystrybucję w szkołach zgodę musiałby wydać minister edukacji. Na razie trwa wymiana listów między resortem edukacji a wydawcami. Do konkretnych rozmów i analizy propozycji ma dojść w przyszłym tygodniu. Jeśli uda się osiągnąć kompromis, już we wrześniu uczniowie pierwszych klas szkół podstawowych i średnich, u których zmienia się program nauczania, będą mogli kupić tańsze podręczniki.