Czy można z ryczałtu wynoszącego około 10 tys. zł miesięcznie przyznawanego posłom na działalność biur poselskich (przyjmowanie interesantów – wyborców ze swojego okręgu) kupić leśniczówkę i hektary ziemi? Albo ciężarówkę ziemniaków i cytrusów? Można i dowiódł tego były poseł „Samoobrony” – Stanisław Łyżwiński. Tę sensacyjną wiadomość przekazał we czwartkowym wydaniu z 15 stycznia br. „Dziennik”.
Stanisław Łyżwiński był posłem przez 6 lat i w tym okresie oprócz diety poselskiej, wynoszącej ponad 9 tys. zł, otrzymywał z Kancelarii Sejmu w każdym miesiącu około 10 tys. zł ryczałtu na prowadzenie biura poselskiego. Jak ustalili dziennikarze „Dziennika” biuro takie poseł utworzył w kamienicy przy ul. Słowackiego 1 w Piotrkowie Trybunalskim, tyle tylko iż o tym fakcie do niedawna nic nie wiedziała osoba w której lokalu miało działać biuro posła. Dowiedziała się o tym fakcie od policjanta, który zapukał do jej mieszkania by sprawdzić prawdziwość danych (lokatorka zaprzeczyła by komukolwiek miała wynajmować swe mieszkanie na biuro) jakie w swych zeznaniach podał poseł i co wynikało z dokumentacji przedstawionej przez Kancelarię Sejmu. W 2005 r. poseł Łyżwiński założył w Tomaszowie konto w banku ING, na które przelewany był ryczałt. I tego właśnie konta, po zgromadzeniu odpowiedniej sumy, poseł wypłacił swemu synowi Błażejowi 100 tys. zł. Dwa miesiące później Błażej kupił leśniczówkę pod Grójcem. Z tego samego konta poseł wypłacił swym synom – Błażejowi i Cezaremu - w sumie 178 tys. zł, które ci przeznaczyli m.in. na zakup od Agencji Nieruchomości Rolnych hektary ziemi w gminie Biała Rawska.
Gdy sprawa wyszła na jaw, a stało się to po ujawnieniu seksafery, Kancelaria Sejmu chciała, żeby Łyżwiński zdradził na jakiej podstawie z publicznych pieniędzy poseł wypłacił obu synom ponad 270 tys. zł. Nie zdradził – ale adwokat Łyzwińskiego uważa, że Kancelaria może sobie teraz do woli ścigać synów byłego posła – i tak nic im nie zrobi.
O dziwnych wydatkach posła wyborcy za pośrednictwem prasy dowiadywali się wiele lat temu. Między innymi w latach 2001-2005 Łyżwiński wykazywał w Sejmie wydatki na paliwo w wysokości 174 tys. zł, choć sam nie miał samochodu. Pracowników Kancelarii w 2002 r. nie dziwiły faktury na zakup kilku ton kartofli dla biura, ani owoców cytrusowych za 3.346 zł oraz artykułów spożywczych za 4.465 zł. Jednocześnie poseł zalegał z zapłatą rachunków za telefon i prąd w innym ze swych biur – w Tomaszowie. Wówczas, jak zeznawała Aneta Krawczyk – kierująca tomaszowskim biurem, poseł wydawał polecenie do zbierania wśród działaczy datków na poczet zaległych rachunków. Jedna z działaczek dała w ten sposób na biuro posła ponad 8 tys. zł. Z domu przyniosła także swój prywatny piecyk gazowy z butlą i piecyki elektryczne, bo w biurze było zimno.
Dlaczego nikt nie kwestionował dziwnych faktur i wydatków? Bo – jak zauważa „Dziennik” – nikt faktur nie sprawdza a sami posłowie rozliczają się co roku na podstawie... oświadczeń. Rachunki – faktury przedstawiają dopiero wtedy, gdy likwidują biuro, czyli gdy nie zostaną wybrani na następną kadencje.
Dziś w piotrkowskim sądzie toczy się od dłuższego już czasu głośny proces Andrzeja Leppera i Stanisława Łyżwinskiego, głównych oskarżonych w seksaferze. Łyżwińskiemu prokurator postawił siedem zarzutów, m.in. wykorzystywanie seksualne czterech kobiet i zgwałcenie jednej z nich. Za zarejestrowanie „lewego” biura w domu przy ul. Słowackiego 1 prawdopodobnie nigdy nie odpowie. Ale odpowiadać będzie za poświadczenie nieprawdy w sprawozdaniach z wydatków poselskich oraz za przywłaszczenie pieniędzy powierzonych mu przez kancelarię Sejmu. Proces zaczyna się 9 lutego. Synowie Łyżwińskiego w tej sprawie są tylko świadkami.
8288785
1