Rozdrobnienie polskiego rolnictwa przy wstępowaniu naszego kraju do Unii Europejskiej stanowiło poważny problem. Rolnicy ubolewali, że nie będą w stanie konkurować z wielkoobszarowymi farmami na Zachodzie, gdzie produkcja jest dobrze zorganizowana i tania. Okazało się jednak, że jest inaczej, że nasi chłopi doskonale dają sobie radę na wspólnym rynku.
Z pewnością jednak mogliby dawać sobie radę jeszcze lepiej, gdyby skorzystali w większym stopniu ze sprawdzonych w krajach "15" wzorów. Tym bardziej że pierwsze próby okazują się bardzo zachęcające. Chodzi o grupy producenckie. Ci sadownicy i plantatorzy, którzy już zdecydowali się na pracę w takich grupach, są bardzo zadowoleni. Mają łatwiejszy dostęp do pieniędzy z unijnych programów pomocowych. W niektórych przypadkach rolnicy nie będą mogli jej otrzymać, jeśli wystąpią o unijne subsydia indywidualnie.
Producenci i hodowcy zrzeszeni w grupach są także bardziej wiarygodni dla banków jako kredytobiorcy. Nie mówiąc już o tym, że mają znacznie mniej kłopotów ze zdobyciem klientów i mogą zająć się produkcją, a nie organizacją jej zaplecza. Eksperci mówią, że grupy producenckie to nie jest panaceum na wszystkie problemy polskiego rolnictwa. To prawda. Ale przecież nigdy nikt nie mówił, że jest to jedyny sposób. Ale jeśli zaczątki w Polsce są zachęcające, pomysł w tylu krajach już się sprawdził i coraz więcej producentów rolnych z tego korzysta, po co czekać na kolejne dowody, że jest to dobre rozwiązanie?