Ptak_Waw_CTR_2024
TSW_XV_2025

Tony jabłek mrówki eksportują na wschód

2 października 2006

Polskie bazary zalewa wódka i papierosy zza wschodniej granicy. W drugą stronę wędrują tony naszych jabłek

Samochody na białoruskich numerach w Kuźnicy są już wczesnym rankiem. Nie przyjechały jednak - jak by się mogło wydawać - z Grodna czy dalszych okolic, lecz z Podlasia. Auta zapakowane towarem po dach nie mogą przekroczyć granicy. Kierowcy liczą więc na pomoc "mrówek".

Ustawiają się na przydrożnych parkingach, po czym rozstawiają turystyczne stoliki i wykładają na nie jednakowej wielkości reklamówki. Sami siadają obok towaru, ściskając w garści plik jednodolarówek. Z daleka te kilkanaście stoisk przypomina minitargowisko. Z bliska sterta jednakowo wyglądających reklamówek na każdym stoliku budzi zaciekawienie.

- Co jest w środku? - dopytujemy się.

- W tych są jabłka, a w tych mięso - wtajemnicza nas jeden z czekających mężczyzn. Twierdzi, że jest przyjacielem handlarzy. W rzeczywistości nagania klientów, którzy zechcą te reklamówki przenieść przez granicę.

Obok ma stolik pani Galina, tak przynajmniej nam się przedstawia. Po chwili podchodzi starsza kobieta i chwyta reklamówkę z jabłkami. Jednak zamiast zapłacić, dostaje dolara. Właścicielka, widząc nasze zdziwienie, wyjaśnia, że ona nie sprzedaje jabłek, a jedynie je wypożycza.

- Na Białorusi tradycji sadownictwa nie ma, więc jabłka są bardzo drogie. Drogie jest także mięso. A Łukaszenko wymyślił, że z Polski jedna osoba może przywieźć tylko pięć kilogramów mięsa i pięć kilo jabłek. Wykorzystujemy to, jak tylko się da - mówi z uśmiechem na twarzy.

Białorusini - jak sami przyznają - na pomysł wpadli już dawno temu. Towar najczęściej kupują na podlaskich bazarach lub bezpośrednio od producentów. Następnie ważą i sortują tak, by jedna reklamówka nie przekroczyła normy bezcłowej. Później wiozą jabłka i mięso pod samą granicę i rozdają je białoruskim "mrówkom" (najczęściej są to emeryci i renciści), którzy mają za zadanie przenieść towar na drugą stronę granicy. Chętnych nie brakuje. W ciągu dwóch - trzech godzin z jednego stoiska potrafi zniknąć nawet 80 worków z towarem.

- Codziennie przychodzę do Polski z litrem wódki i kartonem papierosów (tylko tyle legalnie można przenieść przez granicę). Zarabiam na tym ok. 5-7 dolarów - opowiada nam starsza kobieta. - W drogę powrotną, by nie iść z pustymi rękoma, zabieram dwie reklamówki - jedną z jabłkami, drugą z mięsem. Wsiadam do pierwszego auta, które jedzie na Białoruś. Kierowca najczęściej też zabiera dwie reklamówki. Zdajemy je kilkanaście metrów za granicą.

Za taką usługę "mrówka" dostaje: dolara za jabłka i dwa za mięso. Pani Galina wyjaśnia, że jak każdy biznes - i ten ma minusy.

- Zdarzało mi się kilka razy, że osoba, która wzięła towar, nie oddała go po drugiej stronie granicy. Ale to jest ryzyko zawodowe. Wiadomo, na policję nie zadzwonię - mówi.

Polscy celnicy wiedzą o zjawisku i nie reagują, bo - jak sami przyznają - nie ma w tym nic złego.

- Białorusini nie łamią prawa. Doskonale wiedzą, że celnicy nie wpuszczą ich do kraju, jeśli będą mieli czegoś za dużo. Rozkładają więc towar w reklamówki przed granicą - powiedział nam Mariusz Sitniczuk z biura prasowego podlaskich celników.

Z kolei w białoruskim konsulacie w Białymstoku o takim zjawisku nie słyszano.

- Przepisy są, by ich przestrzegać. A tego konkretnie zjawiska nie mogę komentować, ponieważ nigdy sam go nie zauważyłem, mimo że często przekraczam granicę - stwierdził konsul Leonid Karawajko.


POWIĄZANE

Główny Inspektorat Sanitarny wydaje coraz więcej ostrzeżeń publicznych dotyczący...

Uprawa soi przy wsparciu technologii – ciekawy kierunek dla polskich rolników Ar...

Najnowsze dane GUS pokazały zaskakująco wręcz dobre dane na temat aktywności dew...


Komentarze

Bądź na bieżąco

Zapisz się do newslettera

Każdego dnia najnowsze artykuły, ostatnie ogłoszenia, najświeższe komentarze, ostatnie posty z forum

Najpopularniejsze tematy

gospodarkapracaprzetargi
Nowy PPR (stopka)
Jestesmy w spolecznosciach:
Zgłoś uwagę