Spółka POLDANOR, gigant przemysłowego tuczu trzody chlewnej w Polsce znowu znalazła się w centrum zainteresowania duńskich mediów. A wszystko za sprawą programu dokumentalnego wyemitowanego w lutym br. w duńskiej telewizji pt. „Królestwo świń na Wschodzie”. Programu dotyczącego inwazji duńskich producentów trzody chlewnej w Europie Środkowo-Wschodniej. Inwazji w regionie Europy, który znamiennie określa tytuł jednego z duńskich artykułów: „Cuchnie gnojowicą, ale i pachnie forsą”. Po emisji programu gazety biły po oczach tytułami artykułów: „Kontrowersyjna duńska ferma trzody chlewnej uwikłana w nowy skandal”, „Duńscy producenci trzody chlewnej kiepskimi ambasadorami”, „Gnojówkowi baronowie zamieszani w skandal z lekami”, „Fundusz Inwestycyjny w Europie Środkowo-Wschodniej poważnym klientem Poldanoru”, „Unikajmy penicylinowych-świń” i inne. A dziennik Ekstra Bladet dorzucił przewrotne hasełko „Chcesz, aby Twoje dzieci wyrosły na wysokich ludzi? Kupuj mięso w sklepach Brugsen, bo zawiera ono stymulatory wzrostu”. Hasło w podtekście ma na celu wezwanie Duńczyków do bojkotu importowanego z Poldanoru mięsa i przetworów mięsnych sprzedawanych w sieci duńskich sklepów Brugsen, należących do koncernu Coop Danmark.
Przypomnijmy. W 1994 roku 60 największych duńskich producentów trzody chlewnej zakłada w Polsce spółkę Polen Invest. To spółka matka. Następnie powstaje spółka córka Poldanor, w której 94% udziałów posiada Polen Invest. Poldanor zajmuje się przemysłowym tuczem trzody chlewnej na ponad 20 fermach założonych w częściowo dzierżawionych od Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa, a częściowo przejętych popegeerowskich budynkach zaadaptowanych do nowej produkcji. Fermy Poldanoru ulokowane są głównie w województwach pomorskim i zachodnio-pomorskim. Należy zaznaczyć, że Poldanor powstał przy finansowym wsparciu duńskiego rządu (kredyty i wykup akcji), a więc pieniędzy pochodzących z kieszeni duńskiego podatnika poprzez Fundusz Inwestycyjny w Europie Środkowo-Wschodniej (FIEŚW), utworzonej w 1989 roku rządowej instytucji podległej Ministerstwu Spraw Zagranicznych Danii. W 2000 roku FIEŚW sprzedaje swoje akcje ulokowane w Poldanorze spółce matce, czyli Polen Invest, zarabiając na nich po sześciu latach (1994-2000) 44 miliony koron. Roczna produkcja Poldanoru to 440.000 tuczników + 300.000 ton gnojowicy! Co 71 sekund w należących do spółki fermach przychodzi na świat nowy prosiak. Jedna maciora przynosi na świat średnio 26,5 prosiąt rocznie. Zagęszczenie zwierząt na fermach jest niebywałe. Ferma w miejscowości Koczała zajmuje szczególne miejsce w sercu Duńczyków. Tutaj bowiem rozpoczynali skrupulatną budowę swojego imperium. W chlewni produkuje się 350.000 świń rocznie. To 35 razy więcej niż średnia dozwolonego zagęszczenia zwierząt na duńskich fermach.
W 1999 roku powstają Zakłady Mięsne Prime Food, siostrzana spółka Poldanoru, w której Polen Invest posiada ponad 74% udziałów i której akcjonariuszem jest również FIEŚW posiadający powyżej 20% udziałów. Zakłady Mięsne Prime Food specjalizują się w uboju trzody chlewnej i bydła oraz produkcji mięsa wieprzowego i wołowego. Tygodniowy ubój to 9.000 świń i 300 sztuk bydła.
31 grudnia 2004 roku rozpoczyna działalność nowa spółka specjalizująca się w przetwórstwie mięsa – siostrzana spółka Nove w miejscowości Nowe na Pomorzu utworzona przez Prime Food oraz duńską spółdzielnię specjalizującą się w uboju i przetwórstwie mięsnym TiCan (po 50% udziałów). Zakład przetwórczy Nove powstaje na bazie przejętych przez duńskich inwestorów polskich Zakładów Mięsnych „Corrida”. Nove poza produkcją na polski rynek specjalizuje się w sprzedaży przetworzonych produktów na rynek duński i pozostałych krajów skandynawskich oraz na rynki europejskie. Sprzedaż odbywa się za pośrednictwem specjalnie utworzonej w tym celu spółki Tican Foods Scandinavia A/S z siedzibą w Danii, w którym Nove posiada 100% udziałów. W Polsce Duńczycy rozprowadzją swoje produkty głównie poprzez sieci supermarketów Ahold, Real i Tesco.
Tak oto Duńczycy zbudowali w Polsce prawdziwe imperium. Imperium, na które składają się fermy tuczu trzody chlewnej, ubojnia, zakłady mięsne, własny park maszynowy z warsztatem naprawczym, wytwórnia pasz i mieszanek paszowych (120.000 ton rocznie) oraz biogazownia. Prowadzą również produkcję roślinną na ok. 16.000 ha ziemi – uprawa zboża, rzepaku, kukurydzy i słonecznika. Ogółem duńska firma zatrudnia 1500 polskich pracowników. Oby obejrzeć całe imperium trzeba przejechać ok.1100 km. W 2004 roku ogólny zysk inwestorów z Danii wyniósł 123 miliony koron. Prezesem Zarządu Poldanoru zostaje spiritus movens inicjatywy, duński hodowca trzody chlewnej Tom Axelgaard.
Duńscy rolnicy i hodowcy nie mają łatwego życia w swoim kraju, głównie z powodu restrykcyjnego prawa rolnego i prawa ochrony środowiska naturalnego. Wystarczy dodać, że 30 producentów trzody chlewnej i akcjonariuszy Poldanoru zostało ukaranych w Danii karą grzywny za łamanie prawa rolnego (nadprodukcja) i wymogów ochrony środowiska. Dlatego w latach 1990-tych wyruszają w poszukiwaniu miejsca, w którym nie będą obowiązywały tak ostre zapisy prawne. Tak oto docierają do Polski i innych państw regionu Europy Środkowo-Wschodniej. Wystarczyło wyjechać zaledwie kilkaset kilometrów poza granice Danii, aby realizować produkcję trzody chlewnej w skali niewyobrażalnej w duńskich warunkach. Aby rozwinąć skrzydła!!!
Ale tam, gdzie są blaski, są i cienie. Poldanor nie ma szczęścia do prasy. Na przełomie 2004/2005 wybucha skandal związany z przechowywaniem na poldanorowskich fermach gnojowicy w otwartych lagunach wielkości boiska piłkarskiego, co było zakazane w Danii od 18 lat. Należy w tym kontekście zaznaczyć jedną istotną kwestię. Wszystkie duńskie firmy, które były czy są beneficjentami FIEŚW zobowiązane są niejako automatycznie do przestrzegania zapisów duńskiego prawa!!! Ledwo więc Poldanor wylizał się z ran odniesionych podczas medialnej burzy spowodowanej nieszczęsnymi lagunami, a już w lutym br. ponownie stanął w centrum zainteresowania duńskich dziennikarzy. A wszystko za sprawą wspomnianego wyżej telewizyjnego programu dokumentalnego. Programu, który obnażył prawdę kryjącą się za zamkniętymi drzwiami poldanorowskich chlewni. Otóż duńscy producenci trzody chlewnej stosują metody hodowli, które duńskie rolnictwo formalnie zarzuciło ze względu na duże ryzyko dla zdrowia konsumentów. Poldanor od lat dodawał antybiotyki i stymulatory wzrostu do paszy podawanej zwierzętom, a następnie wysyłał mięso i przetwory mięsne z powrotem do Danii gdzie były rozprowadzane poprzez sieć 600 sklepów należących do koncernu Coop Danmark. Tak oto duńscy podatnicy, którzy pierwotnie wspierali finansowo założenie Poldanoru otrzymują teraz w zamian mięso i przetwory mięsne ze zwierząt hodowanych metodami, które od dawna nie są praktykowane w Danii.
W Danii hodowcy trzody chlewnej stosowali duże ilości antybiotyków i antybiotykowych stymulatorów wzrostu jako dodatku do pasz dla świń do roku 2000. Głównie dlatego, aby zapobiec występowaniu biegunki u prosiąt w okresie, kiedy zabiera je się od macior. A zabiera się je stanowczo za wcześnie. Aby przyśpieszyć produkcję świń hodowcy odsadzają młode od loch znacznie szybciej niż w warunkach tradycyjnej hodowli. Przewód pokarmowy prosiąt nie jest jeszcze w stanie strawić stałego pokarmu, a system odpornościowy nie jest dostatecznie silny. Dlatego podatne są na wszelkiego rodzaju infekcje i zaczynają chorować. Aby temu zapobiec hodowca podaje antybiotyki, które stymulują rozwój flory bakteryjnej oraz przyczyniają się do zwiększenia ukrwienia jelit, co sprzyja większemu wykorzystaniu składników pokarmowych. Ale hodowcy podają antybiotyki paszowe nie tylko dlatego, aby zapobiec biegunce i ograniczyć zapadalność na choroby, ale także celem spowodowania w późniejszym okresie stymulacji przyrostu masy mięsnej. Aby szybciej rosły. Aż do uboju! Podawanie antybiotyków paszowych prowadzi do ich kumulacji w tkankach zwierzęcych, a więc w mięsie spożywanym później przez ludzi. Taka metoda hodowli, jak się później okazało, przyczynia się do powstawania szczepów bakterii opornych na antybiotyki stosowane w medycynie, co utrudnia lekarzom prowadzenie skutecznej terapii. Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) wskazuje na powiązania pomiędzy stosowaniem antybiotyków paszowych w żywieniu zwierząt a pojawianiem się lekoopornych chorobotwórczych szczepów bakterii u ludzi. Dlatego w 2000 roku duńscy rolnicy dobrowolnie zgodzili się na całkowite zaprzestanie dodawania wszelkiego rodzaju antybiotyków i antybiotykowych stymulatorów wzrostu do paszy przeznaczonej dla zdrowych zwierząt hodowlanych.
W Unii Europejskiej podawanie antybiotykowych stymulatorów wzrostu jest w zasadzie zabronione, ale niektóre z nich zostały objęte okresem przejściowym i dopuszczone do użytku do końca 2005 roku. I właśnie ten okres przejściowy wykorzystali duńscy producenci operujący poza granicami Danii, dosypując je hojną ręką do paszy przeznaczonej dla świń. Poldanor nie złamał prawa polskiego, ale naruszył jeden z zasadniczych wymogów nałożonych na każdą firmę, która otrzymała wsparcie finansowe z duńskiego budżetu via Fundusz Inwestycyjny w Europie Środkowo-Wschodniej. A mianowicie wymóg przestrzegania zapisów duńskiego prawa rolnego – w tym restrykcyjnej polityki antybiotykowej i ochrony zdrowia konsumentów.
Kiedy dziennikarz telewizyjnego dokumentu pyta Toma Axelgaarda czy stosuje na swoich fermach antybiotyki i antybiotykowe stymulatory wzrostu, ten z szybkością światła odpowiada: NIE! Ale to, czego Tom Axelgaard nie wie to fakt, że kilka miesięcy przed wywiadem dziennikarze na własną rękę rozpoczęli bliżej przypatrywać się poldanorowskim fermom. Dotarli do lodówek z lekami umieszczonymi na fermach. Pobrali także cztery różne próbki pasz przeznaczonych dla zwierząt, które zostały wysłane do cieszącego się znakomitą renomą laboratorium w Holandii, laboratorium w Institute of Food Safety na Uniwersytecie Wageningen. Wyniki analiz zostały przedłożone Henrikowi Wegenerowi, szefowi zespołu badawczego z Danish Institute for Food and Veterinary Research, instytutu zajmującego się badaniem produkcji żywności i jej jakości w ramach koncepcji produkcji zwanej „Od pola do stołu”. Kategorycznemu NIE prezesa Axelgaarda przeczą wyniki analiz przesłane z holenderskiego laboratorium. Analizy nie pozostawiają bowiem cienia wątpliwości. „Tak, wygląda na to, że Poldanor dodaje do pasz antybiotykowy stymulator wzrostu o nazwie AVILAMYCYNA,” mówi Henrik Wegener oglądając przesłane z Holandii wyniki analiz.
Wyniki analiz z Holandii zostają przedłożone prezesowi Poldanoru, który raptem zmienia zdanie. Teraz mówi, że mogło zdarzyć się, że pojedyncze pasze zawierały antybiotyki. „Nie wiem jaki próbki pasz pobraliście. Ale jeśli takie znaleźliście to najprawdopodobniej była to pasza przeznaczona dla chorych świń, którym podawano antybiotyki w celach terapeutycznych,” mówi Tom Axelgaard. Takiemu twierdzeniu zaprzecza Henrik Wegener. „Antybiotykowe stymulatory wzrostu podaje się zwierzętom nie dlatego, że są chore czy że istnieje ryzyko choroby, ale dlatego, aby przyśpieszyć ich wzrost,” mówi. Tom Axelgaard najwyraźniej ma problem z wytłumaczeniem zaistniałej sytuacji. Bowiem dziennikarze oddali do badań 4 zupełnie przypadkowo pobrane próbki pasz. Wszystkie zawierały antybiotyk!!! Koncentracja antybiotyku w próbkach pasz wskazuje na to, że mowa o antybiotykowych stymulatorach wzrostu i zaprzecza temu, co twierdzi Tom Axelgaard jakoby pasza była podawana tylko chorym zwierzętom. Taką tezę potwierdza Henrik Wegener. „Antybiotyki o takiej koncentracji stosuje się wyłącznie po to, aby przyśpieszyć wzrost świń. Mają w tym interes sami producenci zwierząt. Im szybszy wzrost, tym większe zyski...”, mówi.
Tak więc Poldanor podawał zwierzętom antybiotyk paszowy AVILAMYCYNĘ, co było zgodne z polskim i unijnym ustawodawstwem, ale nie duńskim. Wbrew gwarancji jaką duńskie rolnictwo dało swoim konsumentom, że nie będą stosowali antybiotyków paszowych w hodowli świń. „To niezwykle irytujące, że w ten sposób klienci zostają narażani na ciągłe ryzyko zachorowań bez możliwości skutecznej terapii antybiotykowej. To przecież oni płacą rachunek za niefrasobliwość duńskich hodowców trzody chlewnej,” mówi Hans Joern Kolmos, profesor mikrobiologii na Uniwersyteckim Szpitalu w Odense.
Kiedy dziennikarze po swoistej eksploracji poldanorowskich ferm wracają do Danii niespodziewanie otrzymują wiadomość od prezesa Toma Axelgaarda, w której pisze, że chciałby zmienić swoje wcześniejsze wypowiedzi. W nowym wywiadzie wcześniejsze stanowcze NIE dla stymulatorów wzrostu jak się okazuje dotyczyło wyłącznie tuczników. Natomiast wszystkie świnie o wadze 7 – 27 kg bez względu na to czy są chore, czy nie dostają antybiotyki. Na pytanie dlaczego nie powiedział prawdy w trakcie pierwszego wywiadu, prezes z niewinną miną odpowiedział... „nie zrozumiałem pytania!!! Zrozumiałem jako byśmy stosowali stymulatory wzrostu do pasz przeznaczonych dla naszego żywca rzeźnego. A tego nie robimy”. „To ewidentne wprowadzanie w błąd konsumentów,” mówi Pernille Blach Hansen, rzeczniczka ds. środowiska duńskich Socjaldemokratów. „Bo oto okazuje się, że kupuję w duńskim sklepie mięso, które zostało wyprodukowane przez duńskich hodowców przy użyciu stymulatorów wzrostu. Nie dość na tym, mięso zostało wyprodukowane częściowo za moje pieniądze, jako duńskiego podatnika. To skandal,” dodaje.
Naukowcy są zatroskani takimi metodami produkcji żywności, które stanowią ewidentne ryzyko dla zdrowia konsumentów. „Przyczyniają się bowiem do powstawania lekoopornych szczepów bakterii. Szczepów, które nie znikają wraz ze wzrostem i dojrzewaniem świń. One w nich pozostają jeszcze długo, po zaprzestaniu podawania antybiotyków,” mówi Henrik Wegener. „Jestem wstrząśnięta. Wszystko wskazuje na to, że moralność duńskich producentów trzody chlewnej jest bardzo wątpliwa. To podwójna moralność najgorszego gatunku. Z jednej strony bowiem otrzymują oni pieniądze z budżetu państwa, aby prowadzić produkcję trzody chlewnej według najlepszych duńskich tradycji – czego nie robią, a z drugiej strony mają śmiałość zaopatrywania duńskich sklepów w mięso i produkty mięsne wątpliwej jakości. Mięso i produkty mięsne, których nigdy nie mogliby wyprodukować w Danii. Duńscy konsumenci nigdy nie zaakceptowaliby żywności zawierającej antybiotyki,” mówi Pernille Blach Hansen.
Tom Axelgaard obecnie deklaruje, że od 1 stycznia 2006 roku zaprzestano stosowania wszelkiego rodzaju stymulatorów wzrostu na fermach należących do Poldanoru.
Salmonella DT 104 i chinolony
Bakterie lekooporne to globalne zagrożenie, powstałe w okresie intensyfikacji rolnictwa, a konkretnie rozwoju i upowszechnienia przemysłowego chowu zwierząt, gdzie stosowanie antybiotyków było na porządku dziennym.
Istnieją bowiem antybiotyki, które są przyczyną jeszcze większych problemów zdrowotnych konsumentów niż antybiotykowe stymulatory wzrostu. W Danii pojawienie się lekoopornych szczepów bakterii, które stały się przyczyną wielu infekcji miało fatalne konsekwencje dla ludności. Jednym z przykładów tego typu bakterii jest oporna na antybiotyki Salmonella typu DT 104, po raz pierwszy zaobserwowana w Danii w 1998 roku. Zachorowało wówczas najmniej 26 osób zarażonych „supermikrobem” DT 104. Po pierwszych przypadkach śmiertelnych władze ostrzegły rolników przed dodawaniem antybiotyków do pasz. Lekarze stanęli wobec niebywałego problemu. Bakteria bowiem była oporna na antybiotyki należące do grupy zwanej chinolonami. Chinolony były najlepszą bronią lekarzy w przypadku zatruć bakteriami zagrażającymi życiu ludzi. Ale jak się okazało, takie same antybiotyki stosowano w chowie trzody chlewnej. Odnotowywano coraz więcej przypadków śmiertelnych. A ci, którzy przeżyli infekcję do końca życia będą musieli brać leki.
„Stosowanie chinolonów w rolnictwie nieuchronnie prowadzi do tworzenia się opornych bakterii w jelitach zwierząt. Te bakterie następnie z mięsem przechodzą na człowieka,” mówi Hans Joern Kolmos. Takie metody hodowli spotkały się ze zdecydowaną reakcją ze strony władz. W Danii uchwalono restrykcyjne prawo dotyczące stosowania chinolonów. „Aby weterynarz w Danii mógł podać zwierzętom antybiotyki z grupy chinolonów, najpierw musi udowodnić, że w przypadku danej choroby bezskuteczne okazują się inne antybiotyki. A więc może stosować chinolony w sytuacjach nadzwyczajnych, kiedy nie ma już innych środków pozwalających na skuteczną terapię chorych zwierząt. I co warto zaznaczyć... można je podawać tylko po uzyskaniu zezwolenia!!!!,” mówi Henrik Wegener.
Kiedy dziennikarz pyta Toma Axelgaarda czy na jego fermach podaje się świniom antybiotyki z grupy chinolonów, Pan Prezes najpierw robi zdziwioną minę a potem mówi, że nie rozumie pytania, i w ogóle nie wie co to takiego owe chinolony. Po dokładniejszym wyjaśnieniu dziennikarza prezes odpowiada: „Nie mam pojęcia o czym mówisz??”
A więc Tom Axelgaard nie wie o czym mowa. Nie wie, że lodówki na fermach Poldanoru zawierają niespodzianki, które wcześniej sfilmowała ekipa telewizyjna. Dziennikarz wyświetla film zrobiony w chlewni pokazujący zawartość lodówki, w której, wśród wielu innych leków, widoczny jest preparat ENROXIL. Enroxil należy do grupy chinolonów. Dziennikarze dotarli również do listy leków stosowanych na fermach Poldanoru. I na niej widnieje Enroxil. Z listy wynika, że Enroxil używa się zarówno do iniekcji jak i podaje się zwierzętom uprzednio rozpuszczony w wodzie.
Przedstawienie materiału dowodowego spowodowało, że w powtórnym wywiadzie Tom Axelgaard odniósł się również do tej kwestii. Tłumaczy, że Enroxil na jego fermach stosuje się w dwóch przypadkach: po pierwsze w przypadku wystąpienia choroby Glässera, a po drugie w przypadku zachorowania świń na zapalenie jelit wywołane Clostridium perfringenens typ A, przeciwko któremu dotychczas nie można było szczepić zwierząt w Polsce. To właśnie Enroxil jest skutecznym środkiem w leczeniu obu chorób, tłumaczy Tom Axelgaard. Ale eksperci odrzucają argumenty Axelgaarda. Enroxil powinno stosować się tylko w sytuacjach kryzysowych. „To żałosne, że duńscy hodowcy nie przenoszą do innych krajów dobrych duńskich zasad hodowli zwierząt”, mówi Henrik Wegener. „Jeśli w rolnictwie stosuje się tego typu leki to bezpieczeństwo i leczenie pacjentów przypomina grę w ruletkę, dodaje Hans Joergen Kolmos, profesor i specjalista od chorób zakaźnych w Uniwersyteckim Szpitalu w Odense.
W Danii ryzyko zakażenia bakteriami lekoopornymi jest niewielkie. Głównie za sprawą restrykcyjnej polityki antybiotykowej. „Dlatego z naszą polityką powinniśmy wychodzić poza granice kraju, powinniśmy przekonywać innych o jej słuszności. Jeśli będziemy pasywni zostaniemy zalani produktami z importu, które mogą być źródłem poważnych infekcji,” mówi Henrik Wegener.
Okazuje się więc, że Poldanor przez wiele lat stosował metody produkcji, które od lat zabronione są w Danii. Osoby odpowiedzialne za taką politykę firmy to przede wszystkim najwięksi duńscy producenci trzody chlewnej zasiadający w zarządzie spółki. Wydaje się, że dobre praktyki rolne przesłonił duńskim inwestorom papierek z głową Jerzego Waszyngtona. Dobrze wiedzą, że inwestycje na wschodzie Europy to złota żyła. Na wzór Polen Invest powstały Ukraine Invest, Slovakia Invest, Moravia Invest i inne spółki. Udało im się nawet przyciągnąć akcjonariuszy wywodzących się z samego politycznego świecznika Danii. Oto przykłady:
Nie wiemy, kto z politycznych elit Danii zasila listę akcjonariuszy Poldanoru. Dziennikarze dotarli bowiem tylko do pierwotnej listy akcjonariuszy Polen Invest z 1994 roku, na której znajdują się nazwiska duńskich rolników (ok.60 osób). Obecnie liczba akcjonariuszy wynosi 81 osób. Tom Axelgaard odmówił udostępnienia aktualnej listy dziennikarzom twierdząc, że „tworzy ją zamknięty krąg akcjonariuszy, którzy zainwestowali swoje pieniądze w firmę i nie widzi powodu, aby udostępniać ich nazwiska.”
Jest jeszcze jedna sprawa, która łączy duńskich producentów trzody chlewnej zaangażowanych w „świńskie” projekty w Europie Środkowo-Wschodniej. To osoba Karstena V.Dalbyego, duńskiego lekarza weterynarii, który w wyniku nadużyć został pozbawiony prawa wykonywania zawodu, a który widnieje na liście doradców Poldanoru. Karsten V.Dalby to osoba kontrowersyjna w duńskim środowisku rolnym. Ma na swoim koncie wiele grzechów. M.in. oskarżany jest o to, że prowadził hurtownię leków weterynaryjnych. Praktyka zabroniona w Danii lekarzom weterynarii. Ale władze musiały zawiesić sprawę, kiedy w ostatniej chwili firmę przejęła jego córka. Bardziej istotne w kontekście Poldanoru jest jednakże to, że Dalby w swojej karierze zawodowej otrzymał około 2000 upomnień i kar za łamanie prawa weterynaryjnego, przepisów dotyczących wypisywania leków oraz przekraczania uprawnień przysługujących lekarzowi weterynarii. Zyskał w Danii przydomek „autostradowego weterynarza”. Wypisywał bowiem recepty niczym automat po naciśnięciu guziczka. W drodze, na telefon, w ogóle nie oglądając chorych zwierząt. Stąd niezwykle wysoki wskaźnik jego klientów, który w 2001 roku wynosił 384 hodowców. Sprawa Karstena V.Dalbyego pojawiła się w duńskich mediach wiosną 2005 roku. Zastępca dyrektora Funduszu Inwestycyjnego w Europie Srodkowo-Wschodniej Frank Normann Larsen zapewnił wówczas, że Fundusz nie pozwoli na to, aby korzystano z usług konsultantów, których działalność stoi w sprzeczności z prawem. „Ani my nie chcemy współpracować, ani też nie jest naszym życzeniem, aby podczas realizacji naszych projektów współpracowano z osobami, które straciły prawo wykonywania zawodu albo dopuszczają się łamania prawa,” powiedział Frank Normann Larsen . Ale Per Clausen z parlamentarnej partii Lista Jednościowa skwitował tą wypowiedź słowami: „To, co mówi zastępca dyrektora Funduszu to zwykłe brednie. Fundusz dobrze wie, że zaangażował się w projekt, w którym od dawna współpracuje się z osobą, która ponad 2000 razy została karana za nielegalne wypisywanie recept i która posiada na swoim koncie kary pieniężne rzędu kilkuset tysięcy koron. A jeśli Fundusz nic nie wie na ten temat, jest to jednoznaczne z gigantyczną i nie do zaakceptowania ignorancją oraz lekceważeniem przepisów prawa.” Karsten V.Dalby nie może już wypisywać recept w Danii. Co robi więc w Poldanorze??? Figuruje bowiem jako doradca firmy. Tom Axelgaard mówi, że korzysta z jego doradztwa jedynie w sytuacjach szczególnych, kiedy ma jakiś specyficzny problem.
Sprawa Poldanoru na wiosnę br. będzie przedmiotem debaty w duńskim parlamencie Folketingu. Zażądali tego parlamentarzyści, którzy chcą poddać pod debatę sprawę struktury Funduszu oraz trybu udzielania przez FIEŚW pomocy finansowej zakładanym przez Duńczykom fermom tuczu świń. „To nie do zaakceptowania, aby pieniądze publiczne przeznaczano na hodowlę zwierząt, którym podaje się stymulatory wzrostu i antybiotyki przyczyniające się do tworzenia lekoopornych szczepów mikroorganizmów,” mówi Per Clausen z Listy Jednościowej. Minister Spraw Zagranicznych Per Stig Moller będzie musiał po raz wtóry gęsto tłumaczyć się zarzucany gradem pytań dotyczących funkcjonowania podległemu mu Funduszowi Inwestycyjnemu w Europie Środkowo-Wschodniej. Wielu posłów wypowiada się bardzo krytycznie o udziale parlamentarzystów lub ich małżonków jako inwestorów w tego typu przedsięwzięciach.
Dyrektor FIEŚW Sven Riskaer grozi natomiast zaostrzeniem nadzoru nad fermami trzody chlewnej. W najgorszym przypadku wstrzymaniem pomocy dla podejrzanych producentów. Jeśli producenci świń nie będą przestrzegali duńskich wymogów ochrony środowiska i przepisów weterynaryjnych Fundusz będzie zmuszony żądać zwrotu udzielonej pomocy finansowej, powiedział Sven Riskaer w dzienniku Berlingske Tidende. Jednocześnie zarządził kontrolę wszystkich przedsiębiorstw, które via FIEŚW otrzymały pomoc z budżetu państwa. „Jeśli okaże się, że nie przestrzegają wymogów w takich sprawach jak przechowywanie gnojowicy, dobrostan zwierząt i odpowiedzialne ordynowanie leków weterynaryjnych mogą liczyć na konsekwencje ze strony Funduszu. W najgorszym wypadku ekonomiczne,” mówi dyrektor Funduszu. Ale poważnie brzmiące zapowiedzi dyrektora Funduszu to w gruncie rzeczy niegroźne pobrzękiwanie szabelką. Bo przecież Fundusz jest zaangażowany niemal we wszystkie projekty, jak to się ładnie tutaj nazywa, a mówiąc polskim językiem niemal we wszystkie inwestycje związane z powstawaniem ferm przemysłowego tuczu trzody chlewnej powstałe przy jego wsparciu w Europie Środkowo-Wschodniej. Wygląda więc na to, że Fundusz Inwestycyjny w Europie Środkowo-Wschodniej będzie tak naprawdę kontrolował sam siebie!!!!!
Mity i fakty
Zdaniem dyrektora FIEŚW i prezesa Poldanoru misją firmy jest wdrażanie w Polsce najlepszych tradycji duńskiego rolnictwa i stylu zarządzania, które mają być wzorcowym przykładem do polskich rolników. Zadaniem firmy jest przyczynianie się do rozwoju regionu, w którym operuje. Rozwoju lokalnej infrastruktury, tworzenia nowych miejsc pracy, prowadzenia wzorcowej dla polskich hodowców proekologicznej produkcji trzody chlewnej oraz wytwarzania produktów o niezaprzeczalnie najwyższej jakości. Tylko że fakty mają się jakoś nijak do chlubnych deklaracji. Otwarte laguny z gnojowicą zostały zakryte dopiero po interwencji duńskich mediów. To, czego Poldanor nie potrafił zrobić przez 10 lat, po medialnej burzy zrobił zaledwie w ciągu dwóch tygodni - zakrył laguny plastykową folią! Obecnie toczy się bój o niedozwolone w duńskim rolnictwie praktyki związane z podawaniem zwierzętom antybiotykowych stymulatorów wzrostu i antybiotyków. Telewizyjny dokument dał ponadto jednoznacznie do zrozumienia, że Poldanor nie tylko nie cieszy się popularnością wśród lokalnych mieszkańców dotkniętych uciążliwym fetorem z ferm, ale również wśród niektórych polityków a nade wszystko ekologów. Niektóre z ferm przylegają do Drawieńskiego Parku Narodowego, prawdziwego raju dla miłośników przyrody. Przez tereny Parku przepływaj jedna z najczystszych rzek w kraju - Drawa. Dyrektor Parku Tadeusz Kohut z wielkim niepokojem patrzy na duńskiego sąsiada. „Moim zdaniem ferma trzody chlewnej absolutnie nie powinna znajdować się bezpośrednio przy granicy Parku. Ponadto nie jest dobrze, kiedy położona jest w strefie chronionego krajobrazu, jaki tutaj mamy,” mówi. „Duńczycy zanim rozpoczynali tutaj produkcję świń, powinni najpierw podjąć niezbędne kroki celem zabezpieczenia środowiska naturalnego regionu. Nieszczęściem jest, że niektórzy zagraniczni inwestorzy, którzy przybyli do Polski w ostatnich latach postępują w nieodpowiedzialny sposób. Czyli ze szkodą dla środowiska! To ludzie, którzy inwestują głównie dla swojego interesu,” dodaje Tadeusz Kohut.
Danuta Lebioda, członkini Krajowej Rady Izb Rolniczych oraz przewodnicząca Krajowego Forum Kobiet Wiejskich nie wie, co dzieje się na duńskich fermach. „Otrzymujemy informacje dotyczące polskich ferm. Ale jeśli chodzi o fermy Poldanoru, to żadna informacja do nas nie dociera” mówi Danuta Lebioda. Uważa, że dominacja Duńczyków w regionie jest nie do zaakceptowania. „W 1994 roku w okolicy jednej z ferm Poldanoru było 150 hodowców świń. Dzisiaj pozostało zaledwie 15,” mówi. „Źle się stało, że rządowy duński Fundusz Inwestycyjny w Europie Środkowo-Wschodniej zaczął wspierać finansowo produkcję trzody chlewnej w Polsce, kiedy jeszcze nie była członkiem Unii Europejskiej. Zostało to wykorzystane na niekorzyść rodzimych producentów,” dodaje Danuta Lebioda.
Działalność koncernów wielkoprzemysłowego tuczu trzody chlewnej od wielu lat jest przedmiotem krytyki przedstawicieli wielu środowisk. Wprowadzają nowe trendy w hodowli trzody: ogromne ilości świń, szybki i intensywny tucz, stosowanie antybiotyków i stymulatorów wzrostu, mnóstwo odpadów produkcyjnych, niskie ceny mięsa i jeszcze niższa jego jakość. Odpowiadają za niszczenie lokalnych rynków i drobnych hodowców produkujących zdrową żywność. Ich nadrzędnym celem jest zdominowanie hodowli, przetwórstwa i rynku mięsnego. Polscy mniejsi producenci trzody chlewnej znajdują się w sytuacji dotkliwej dominacji gigantycznej konkurencji.
Fermy Poldanoru, wbrew twierdzeniom Prezesa spółki, nie cieszą się popularnością wśród miejscowych społeczności. Ulatniający się z potężnych ferm i lagun z gnojowicą amoniak, siarkowodór, metan i inne gazy powodują wzrost zachorowań okolicznej ludności na choroby przewodu pokarmowego, dróg oddechowych (astma), pojawia się coraz więcej przypadków alergii. Najgorzej jest latem w upalne dni, kiedy fermy włączają w chlewniach wentylację i cały odór wychodzi na zewnątrz. Ulatniające się wówczas gazy są uciążliwe nawet dla ludności mieszkającej na odległych terenach. Odczuwają bóle głowy, łzawienie oczu, alergie, brak koncentracji i zmęczenie.
Batalia o otwarte laguny z gnojowicą została już stoczona. Ale wszystko wskazuje na to, że Tom Axelgaard po raz kolejny będzie musiał staczać medialne Waterloo. Tym razem o stymulatory wzrostu i antybiotyki. Czy nie lepiej było pozostać na swojej „duńskiej Elbie”?