Największe kraje rozwijające się, w tym Brazylia i Chiny, starały się wczoraj przetrawić amerykańską i unijną propozycję liberalizacji handlu.
Amerykanie byli jednak dobrej myśli. Ich zdaniem jeszcze w tym tygodniu naprawdę dojdzie do przełomu. Tyle że takich sytuacji WTO ma już za sobą wiele. I do przełomu nigdy nie dochodziło. Obserwatorzy genewskich rozmów uważają, iż prawdziwe negocjacje są jeszcze w przedsionku.
Cała runda liberalizująca światowy handel powinna zakończyć się w 2006 r. Taki termin wyznaczyło sobie 148 krajów członkowskich podczas konferencji w Dausze, stolicy Kataru, cztery lata temu. Najwięcej emocji wzbudza jednak handel artykułami rolnymi. Poza tym największe kraje rozwijające się postawiły sprawę jasno: nie otworzą swoich rynków dla produkcji przemysłowej z krajów rozwiniętych, jeśli w zamian nie ułatwią one dostępu do swoich rynków żywnościowych. Ostateczne ustalenia powinny zapaść za dwa miesiące podczas komisji ministerialnej w Hongkongu.
- Pierwszy raz wszystkim zależy na porozumieniu, coś się dzieje, widzę dążenie do udanego spotkania w Hongkongu - powiedział amerykański przedstawiciel ds. handlu Rob Portman. Brazylijczycy byli bardziej sceptyczni. - To jeszcze nadal nie jest to, czego byśmy chcieli - mówił minister spraw zagranicznych tego kraju Celso Amorim. Wskazywał zwłaszcza na propozycję unijną i podkreślał, że ograniczenie subsydiów tylko o połowę jest absolutnie niewystarczające.
Amerykanie zaproponowali na wstępie rozmów, że są gotowi do cięcia subsydiów o 60 proc. Bardzo szybko jednak unijny komisarz ds. handlu Peter Mandelson poprawił ofertę Brukseli i zaproponował cięcie subsydiów o 70 proc. Dodał, że na początek można by ograniczyć o 50 proc. te cła, które stanowią 90 proc. ceny towarów. Dzień wcześniej Amerykanie starali się wymóc tak na UE, jak i na Japonii, aby na początku ograniczyły subsydia aż o 80 proc., ponieważ te dwa rynki żywności są wyjątkowo chronione.
Japończycy kategorycznie odrzucili możliwość tak znaczącego zmniejszenia pomocy dla swoich producentów rolnych. Kaora Yashimura, dyrektor generalny stosunków międzynarodowych w japońskim ministerstwie rolnictwa, powiedział, że 80-procentowe cięcie subsydiów jest absolutnie nie do zaakceptowania. Zdaniem Japończyków absolutnie nie mogą oni być traktowani tak samo jak UE. - Różnica pomiędzy Unią Europejską i Japonią jest o wiele większa niż pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Japonią. Nie można zmuszać Japonii, aby robiła taki sam wysiłek, jak jest to w przypadku Unii Europejskiej - mówił Kaora Yashimura. A minister rolnictwa tego kraju Mineichi Iwanaga powiedział otwarcie, że propozycje, jakie usłyszał z Genewy, w żadnym wypadku nie mogą stanowić podstaw do jakichkolwiek negocjacji.
Inni przedstawiciele tzw. Grupy 20, czyli największych krajów rozwijających się, wskazywali, że amerykańska propozycja, to zwykła "zasłona dymna", która ma na celu wymuszenie bolesnych ustępstw na krajach najbiedniejszych.