Środki chemiczne w ogromnej mierze zagrażają życiu pszczół, owadów tak bardzo potrzebnych do ludzkiego życia. Od 2006 roku pszczelarze obserwują systematyczne wymieranie gatunku.
- W kwietniowe przedpołudnie ze zgrozą zauważyłem, że moje pszczółki nie dolatują do uli, lecz padają pokotem odrętwiałe na ziemię w ich pobliżu. Wszystkie mają na obnóżach dużo żółtego i pomarańczowego pyłku. Pszczoły nadlatywały z wiatrem od wschodu, gdzie są przemysłowe sady, na których zaczynały kwitnąć drzewa owocowe. Przypomniało mi się, że w ubiegłym roku i w latach wcześniejszych, też o tej porze, wokół uli zauważałem dużą ilość padniętych pszczół - mówi Wacław Kołodziejczyk, hodowca pszczół.
Rzeczoznawca i Prezes Koła Pszczelarzy stwierdzili masowe padanie pszczół. Weterynarz wezwany na miejsce wykluczył zgnilca amerykańskiego, czyli chorobę zakaźną zwalczaną z urzędu i twierdząc, że sprawa już jego nie dotyczy. Na prośbę pszczelarza komisyjnie pobrał i zabezpieczył próbki padniętych pszczół, które zostały najprawdopodobniej zatrute środkami ochrony roślin.
Jednak, by to udowodnić, hodowca na własny koszt musi dokonać badania przyczyny zatrucia pszczół, wskazać winowajcę i wystąpić z wnioskiem do sądu o wymierzenie kary. Żaden z organów, wydawać by się mogło kompetentnych w tej sprawie, nie jest w stanie pomóc pszczelarzowi. Powiatowy Weterynarz, Urząd Gminy, Powiatowy Inspektor Sanitarny, Starostwo Powiatowe, a nawet Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska nie są w stanie przyjąć próbek pszczół i dociekać przyczyn ich padnięcia. - Życzliwość, zrozumienie i szczere współczucie okazywano mi w każdej z instytucji, a były one równie wielkie, co bezradność i niemoc tych instytucji wobec zaistniałego zdarzenia. Zrozumiałem, że moje pszczoły to moja prywatna sprawa. Że pszczoły to zwykłe zwierzęta gospodarskie i tylko mój problem, a zatrucie moich pszczół zwyczajną, cywilną sprawą, w której poszkodowany pszczelarz oskarża winowajcę truciciela tak, jak na przykład jeden sąsiad drugiego sąsiada za to, że jego pies zagryzł mu kurę - komentuje znajomy pszczelarz. A przecież pszczoły w rzeczywistości są w pełni dzikimi zwierzętami. Gdy wylecą z ula nikt nie ma nad nimi kontroli. I dlatego tak łatwo można je otruć nawet nieświadomie stosując choćby pozornie niewinne i z opisu nieszkodliwe chemikalia. A gdy giną pszczoły to wraz z nimi giną wszystkie inne owady do nich podobne i to trzeba głośno powiedzieć - dodaje.
Giną wraz z nimi owady będące pod ochroną prawną, a tego nikt nie widzi i nie notuje. Pszczelarstwo to specyficzna współpraca i sprawiedliwy handel wymienny. Zapewniając rodzinom pszczelim schronienie i leczenie, pszczelarz zabiera im wiosną miód, za to jesienią daje cukier, jako karmę na zimę. I czym lepiej pszczelarz zadba o zdrowy rozwój rodzin pszczelich, tym więcej może zabrać od nich miodu. Trzeba jednak pamiętać, że miód to tylko słodki margines pracy pszczół. Główną ich wartością jest zapylanie. - 85 procent roślin endofilnych wymaga zapylenia krzyżowego. Jeżeli nie byłoby pszczół, to nie będzie pokarmu. Nie będzie życia - tłumaczył dla TVN24 wiceprezydent Polskiego Związku Pszczelarskiego Czesław Korpysa.
Pszczoły giną najbardziej w rejonach rolniczych, gdzie są wielkie monokultury. - Środowisko w którym żyjemy decyduje o naszym zdrowiu i jakości naszego życia i dlatego zatrucie pszczół nie może być traktowane jako prywatna sprawa pszczelarzy lecz jako poważne zatrucie środowiska, którym z urzędu powinny zajmować się wszystkie instytucje powołane do jego ochrony - dodaje pszczelarz.
Pojawienie się w Europie syndromu masowego ginięcie pszczół CCD (ang. CCD - Colony Collapse Disorder - przyp. red.) stało się powodem ożywionych debat zarówno w środowisku pszczelarzy, jak i odpowiednich ministerstw. W połowie marca odbył się "Marsz w obronie pszczół". Delegacje pszczelarzy z całej Polski chciały zwrócić uwagę władz państwowych i społeczeństwa na rolę pszczoły miodnej w ekosystemie.
5616366
1