W przychodniach coraz większy ścisk i rosnące z minuty na minutę zdenerwowanie i wściekłość pacjentów. Tak naprawdę nikt nie wie co się dzieje i o co chodzi. Przez kłótnie na górnych stołkach, cierpią niewinni ludzie. W województwie dolnośląskim otwartych jest zaledwie 20% placówek, więc można sobie wyobrazić, tę dramatyczną sytuację.
Pacjentom, którzy nie mogą czekać w kolejkach, lub na odległe terminy wizyt, proponuje się wezwanie pogotowia lub wizytę bezpośrednio w szpitalu. Ludzie są kompletnie zdezorientowani. Odsyła się ich z jednej przychodni do drugiej z kwitkiem w ręku. A chorzy jeżdżą po całym mieście, lub z miejscowości do miejscowości do miejscowości, z nadzieją otrzymania, gdzieś w końcu pomocy. Nie jest to jednak takie proste, zwłaszcza gdy ma się 40 stopni gorączki czy poważne problemy żołądkowe. Najłatwiej prowadzić wojnę na górze, gdy jest się zdrowym, a w razie jakiegokolwiek problemu zdrowotnego, uzyska się natychmiastową i fachową pomoc.
Co nas tak naprawdę obchodzą te przepychanki? My chcemy po prostu dostać to, co mamy konstytucyjnie zagwarantowane – prawo do bezpłatnej opieki zdrowotnej, a jest ono przez ten cały, powiedziałabym, "cyrk" łamane. Lekarze tłumaczą, że nie mogą podpisać niekorzystnych dla nich kontraktów, bo nie chcą na tym stracić. Trzeba ich w pewnym sensie zrozumieć, bo każdy medal ma dwie strony, ale cierpią pacjenci. Lekarze bowiem postanowili nie otwierać swych placówek i tym samym nie leczyć, do momentu rozwiązania całego konfliktu, czyli podpisania korzystnych umów z Narodowym Funduszem Zdrowia.
W tej chwili prawdziwe oblężenie przeżywają czynne placówki . W niektórych miejscowościach otwarto dodatkowe "niby oddziały", aby tylko pomóc pacjentom. Najgorzej jest ze służbą zdrowia na Dolnym i Górnym Śląsku, w podlaskim i w lubuskim, a także w Wielkopolsce. Miejmy nadzieję, że negocjacje Ministra Leszka Sikorskiego z lekarzami w Wielkopolsce, doprowadzą do czegoś konstruktywnego. Czegoś co będzie zarówno korzystne dla lekarzy, jak i dla pacjentów.