Drogowskaz z napisem Karwie ustawiony niedawno w pobliżu Bronowa w gminie Połczyn Zdrój kieruje nas polną drogą do gospodarstwa zagubionego w środku lasu. Tu właśnie państwo Ewa i Wojciech Boguszowie zakładają fermę kóz.
Jeszcze niedawno mieszkali w Warszawie, mieli tam pracę, stałe dochody, mieszkanie. Niedawno jednak postanowili radykalnie zmienić swoje życie. Znaleźli w okolicach Połczyna samotną osadę, którą nawet trudno nazwać wsią - dwudziestoletni budynek mieszkalny, zabudowania gospodarcze, 10 hektarów ziemi. Dwa miesiące temu sprowadzili się pełni nadziei, że uda im się wszystko poukładać na nowo.
Skąd taka odważna decyzja? – Nie odpowiadało nam miejskie życie – twierdzą zgodnie państwo Ewa i Wojciech. – Pracowaliśmy całymi dniami, nawet dla własnego dziecka brakowało nam czasu. Koszty utrzymania w stolicy są ogromne. Chcieliśmy mieć coś naprawdę swojego.
Małżonkowie zastanawiali się nad hodowlą strusi, ale odrzucili ten pomysł, ponieważ za długo trzeba czekać na zyski. Zdecydowali się na kozy. Nie jest to w naszym kraju produkcja zbyt popularna. Trudno było nawet znaleźć mleczarnie, które skupują kozie mleko. Jeden jego litr kosztuje około 6-7 złotych, a kilogram pozyskiwanego z niego sera od 50 do 70 złotych. Koszty utrzymania stada kóz są mniejsze niż w przypadku krów; w ciągu kilku miesięcy można "rozkręcić” całą produkcję i zacząć zarabiać i inwestować. Można się spodziewać, że zainteresowanie kozim mlekiem będzie rosło, ponieważ odznacza się ono wyjątkowymi walorami smakowymi i zdrowotnymi.
Państwo Boguszowie wzięli się zatem do pracy. Z zaniedbanego pomieszczenia gospodarczego robią dojarnię, która będzie spełniała sanitarne wymogi Unii Europejskiej. Remontują dom, porządkują otoczenie. Nastawiają się przede wszystkim na produkcję mleka, zatem nawiązali kontakty z mleczarniami, które będą je od nich odbierać. Zamówili już u pewnego Araba 50 rasowych białych, pokrytych kóz. Do lutego powinny one już mieć młode, a wtedy stado się powiększy do około 80-90 sztuk. Wtedy będzie też można sprzedawać mleko. W ciągu dwóch trzech lat chcieliby rozwinąć hodowlę na tyle, by przynosiła stałe dochody. A wtedy mogliby zaciągnąć kredyt i rozpocząć na miejscu produkcję sera. Na razie muszą wykonać ogrodzenia i nawozić pastwiska. Gdyby udało im się wygrać 10 tysięcy złotych, właśnie na ten cel przeznaczyliby pieniądze. Optymistycznie patrzą w przyszłość, choć nie ukrywają, że w hodowli kóz nie mają żadnego doświadczenia. – Tak naprawdę nie chodzi tu tylko o kozy - wyjaśnia pani Ewa. – To jest po prostu nasz pomysł na zupełnie nowe życie. Mocno wierzymy w to, że nam się uda.