aaaaaaaaaaaJOHN_DEERE1

Polacy obawiają się jarzma korporacji agrobiznesu

1 czerwca 2004

"The Guardian": Wejście do Unii Europejskiej umiejscawia Polskę ponownie w sercu Europy, ale drobni rolnicy obawiają się marginalizacji.

Ziemie Polski to jeden z największych i najżyźniejszych obszarów rolniczych kontynentu. Polska potencjalnie może grać dominującą rolę w rolnictwie europejskim. Biorąc pod uwagę fakt, że Wspólna Polityka Rolna pochłania połowę całego budżetu Unii Europejskiej i że polscy rolnicy będą mieli swój kawałek wartego 30 miliardów funtów tortu, skutki rozszerzenia będą zapewne odczute przez społeczności wiejskie całej Unii.

Co więcej, amerykański agrobiznes wcześnie dostrzegł możliwości wynikające z tych faktów i jest gotowy użyć Polski jako przyczółka inwazji na lukratywne rynki Unii Europejskiej.

Co trzeci Polak mieszka na wsi.
Polska ma małych i dużych rolników, a żywność to znacząca część eksportu tego kraju. Jednocześnie w tamtejszym rolnictwie stosuje się minimalne ilości środków agrochemicznych, ponieważ kraju nie było na nie stać. Ponieważ mówimy o milionach gospodarstw, zmiana na tamtejszej wsi będzie zapewne szybka i dramatyczna.

We wsi Kiełkowo - typowej małej wsi pod Poznaniem, mało kto może coś powiedzieć konkretnego o korzyściach z dopłat unijnych. Małe domy ciągną się tu po obu stronach spokojnej drogi. Za domami roztacza się idylliczny widok jakby prosto z okładki bajek dla dzieci - na 56 budynków we wsi, 50 ma swoje gospodarstwo wraz z zabudowaniami z czerwonej cegły. Tam siano składowane jest obok drewna na opał, na którym koty chętnie wygrzewają się w wiosennym słońcu. Tam kury dziobią ziarno z zeszłych zbiorów, bociany stoją na zbudowanym na słupie gnieździe, a psy pilnują gospodarstw.

Każdy budynek mieści po kilka świń trzymanych dla mięsa i krów dających mleko. Za zabudowaniami mieszczą się rozkwiecone sady wisien i jabłoni oraz ogrody warzywne. Za nimi rozciąga się średniowieczna mozaika wąskich pól pszenicy. Polska nie jest krajem autostrad i wielkiej liczby samochodów - to kraj, który zachował jedną z najbogatszych bioróżnorodności w Europie. Przez dziesięciolecia ubóstwa zróżnicowanie rolnictwa było najpewniejszym sposobem zapewnienia żywności.

Pani sołtys Kiełkowa nazywa się Małgorzata Nawracała. Jej przodkowie gospodarzą tam od pokoleń, przetrwali najpierw cesarstwo pruskie, później niemiecką inwazję i wreszcie uniknęli sowieckiej w stylu kolektywizacji, która w Polsce rozwinęła się szczególnie w regionach byłych wielkich gospodarstw pruskich.

Pani Nawracała wraz z mężem uprawia cebulę, ogórki i szparagi na eksport. Własną pszenicą karmi się tam zwierzęta, które z kolei dają nawóz do użyźniania pól. Jej sześć córek przychodzi codziennie ze szkoły z entuzjazmem dla nowej Europy, ale ona sama nie jest pewna, co ta zmiana przyniesie. Jej gospodarstwo powinno otrzymać około 200 funtów subwencji rolnej rocznie. - To nieźle - mówi, wzruszając ramionami.

Zgodnie z nowymi regulacjami Wspólnej Polityki Rolnej dopłaty te będą płacone nie do produkcji rolnej, ale na hektar upraw. Jednocześnie rolnicy z nowych krajów członkowskich otrzymają początkowo tylko 25 proc. stawki dopłat w "starej" Europie. To Francuzi wspierani przez Polskę zablokowali bardziej radykalną reformę Wspólnej Polityki Rolnej, która mogła wzbogacić programy rolno-środowiskowe o więcej środków. Klęska tych proponowanych reform zachęci Polaków do porzucenia tradycyjnych metod rolnictwa, tych samych, do których tęskni wielu na Zachodzie, po zdominowaniu "starej" Europy przez coraz bardziej kwestionowane intensywne rolnictwo.

Małgorzata Nawracała z mężem wie, że może otrzymać dodatkowe subwencje na specjalizację w uprawie, ale mówi: - W tej chwili w zróżnicowanym gospodarowaniu wszystko jest w równowadze, nie potrzebujemy prawie wcale kupować środków chemicznych. Jeżeli coś tu zmienimy, będziemy musieli kupować ich coraz więcej, będziemy zależeć od rynku czy dopłat. Nie wiedząc, jaką cenę dostaniemy w przyszłości, możemy zwyczajnie zbankrutować.

Rzeczywiście oficjele z Polski i Brukseli są przekonani, że wielka ilość małych, tradycyjnych rolników splajtuje w Polsce. Henryk Zatorski, dyrektor Dolnośląskiej Izby Rolniczej, odpowiedzialnej za żyzne, pszeniczne tereny regionu Wrocławia, uważa, że przetrwa tutaj mniej niż połowa rolników.

- W naszym regionie 40 tysięcy gospodarstw posiadających mniej niż 7 hektarów ziemi upadnie. Wiele z tych gospodarstw zapewnia dochód dla czterech, pięciu osób, zatem będziemy musieli znaleźć pracę dla tych, którzy porzucą swoją ziemię. Nastąpi zwiększanie intensywności produkcji - mówi Zatorski.

Tadeusz Jakubowski posiada 150 hektarów, na których uprawia zboża, rzepak i kukurydzę, wokół wsi Świątki. Nie używa dużych ilości środków chemicznych, wie, że będzie trudno konkurować z "zorganizowanym kapitałem i agrobiznesem", ale jednocześnie uważa, że jego sposób gospodarowania to jest to, co konsument lubi najbardziej. Jakubowski nie spodziewa się problemów w Unii.

Rodzina Kumidajów w tej samej wsi ma małe gospodarstwo - tylko 7 hektarów i osiem osób do utrzymania. - Nie mamy dużego dochodu, ale jest on stały - mówi Stanisław Kumidaj.

Intensywna produkcja rolnicza, której tak się obawiają, zmaterializowała się tydzień wcześniej w innej wsi: Kiełkowo. Jeden z jej mieszkańców zawarł umowę z Primą - fasadową firmą powiązaną z największym producentem wieprzowiny na świecie - amerykańskim gigantem agrobiznesu - Smithfield Foods. Wielkie obiekty hodowli przemysłowej świń zostały tam zainstalowane, mogąc pomieścić 4500 świń, chociaż, według mieszkańców, wspomniany rolnik ma zezwolenie tylko na 150 zwierząt.

Intensywna hodowla świń niezwykle zanieczyszcza środowisko, wytwarza bogatą gamę ścieków w postaci gnojowicy, często skażonej antybiotykami, nadmiarem azotu, ciężkimi metalami. Cała wieś sprzeciwia się tej nowej chlewni przemysłowej, ponieważ obawia się, że skazi ona ich wodę pitną, a ich samych doprowadzi do plajty. Mieszkańcy zebrali się w remizie, by zdecydować, co robić z tą sprawą. Mieszkańcy są wzburzeni.

Małgorzata Nawracała próbuje przywołać do porządku dwudziestu pięciu rozeźlonych mężczyzn. Tamtejsi mieszkańcy zdecydowali się połączyć siły z kilkoma innymi wsiami, w których Smithfield i jego podwykonawcy rozpoczęli intensywny tucz zwierząt i zostali oskarżeni o nielegalne spusty odchodów, działanie bez wymaganych zezwoleń, powodowanie skażenia wody i powietrza, wywoływanie chorób.

Instytut Ochrony Zwierząt, amerykańska organizacja prowadząca kampanię przeciw fermom przemysłowym, monitoruje działania Smithfielda w Polsce - kraju o raczkujących strukturach demokratycznych i kiepsko egzekwowanym prawie. Według Instytutu, jest tutaj o wiele łatwiej uzyskać zezwolenia na takie inwestycje niż w starych krajach Unii.

Korporacje ponadnarodowe nie mogą kupować polskich byłych PGR-ów, dlatego Smithfield nabył 70 proc. udziałów byłego państwowego konglomeratu rolnego - Animeksu, i zaczął działać przy jego i innych podwykonawców pomocy. Zanim utracił nad firmą kontrolę, Polski rząd zainwestował w nią miliony dolarów, używając kredytu z Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju.

Polski reprezentant Instytutu Ochrony Zwierząt Marek Kryda uważa, że takie transakcje źle wróżą polskiemu środowisku naturalnemu i polskim rolnikom: - Dla nas jest to wielka chwila, spotkanie Wschodu z Zachodem, ale te amerykańskie korporacje wezmą unijne dopłaty i wyprą polskich chłopów. Nie chcemy tu zamieniać jednego Wielkiego Brata na drugiego.
Smithfield odpowiada, że może pomóc Polsce zostać jednym z najważniejszych producentów trzody chlewnej w Europie. Mówi też, że poniósł poważne straty bardzo inwestując w swoje polskie przedsięwzięcia, jego celem jest pomoc w zapewnieniu polskim rolnikom przyszłości na globalnym rynku, dlatego oferuje im dostęp do kapitału i nowych technologii.
Jego operacje w USA są certyfikowane zgodnie z międzynarodowymi systemami zarządzania środowiskiem i one także zostały użyte w Polsce w związku z "niedociągnięciami wykrytymi w 2003 roku w związku z brakiem formalnych zezwoleń na określonych naszych fermach". Przedstawiciel Primy ogłosił w tym tygodniu, że Prima nie będzie kontynuowała kontraktu w Kiełkowie.

Amerykańska korporacja Cargill, największy światowy handlarz ziarnem, również otworzył na południu Polski wartą dziesiątki milionów funtów fabrykę izoglukozy - rodzaj słodkiego syropu produkowanego z polskiej pszenicy, używanego do słodzenia napojów i słodyczy. Moce przerobowe tej jednej fabryki są większe niż wszystkich takich obiektów w Niemczech, Francji i Włoszech razem wziętych. Ponadnarodowe sieci hipermarketów także dokonały ekspansji na rynku spożywczym Europy Środkowej. Ocenia się, że będą one kontrolowały prawie 50 proc. polskiego sektora hipermarketów w ciągu dwóch lat. Tesco, Carrefour, Auchan, Metro i Le Clerc - wszystkie ogromnie tam inwestowały. Małe sklepy protestowały z powodu powstałego dla nich zagrożenia.

Bezrobocie już osiąga ok. 20 proc., a w niektórych regionach, szczególnie popegeerowskich, dochodzi do 40 proc. Zmiany w rolnictwie odstręczyły wielu Polaków od poparcia dla Unii i spowodowały, że wkrótce po referendum unijnym grupa eurosceptyków znacznie wzrosła. Dodatkowo te same zmiany mogą zwiększyć i tak już wysokie bezrobocie.


POWIĄZANE

Strefa euro ponownie wychodzi ze stagnacji, a dezinflacja postępuje powoli, ale ...

W dniach 7-9 maja br. w Międzynarodowym Centrum Kongresowym w Katowicach odbędzi...

Wstąpienie Polski do Unii Europejskiej to była precyzyjna sztafeta przekazywania...


Komentarze

Bądź na bieżąco

Zapisz się do newslettera

Każdego dnia najnowsze artykuły, ostatnie ogłoszenia, najświeższe komentarze, ostatnie posty z forum

Najpopularniejsze tematy

gospodarkapracaprzetargi
Nowy PPR (stopka)
Jestesmy w spolecznosciach:
Zgłoś uwagę