Gigantyczna kwota ponad 20 mld zł z Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki (PO KL), która została w ciągu zaledwie trzech lat przeznaczona na podnoszenie kompetencji i edukację Polaków, nie przynosi spodziewanych rezultatów.
Tzw. wskaźnik life long learning, którym UE mierzy aktywność edukacyjną przez całe życie, nawet nie drgnął. Unijne pieniądze na inwestycje w ludzi nie są dobrze wydawane.
Dwa razy gorzej
Według danych Eurostatu w ubiegłym roku dokształcało się zaledwie 4,7 proc. Polaków w wieku 25 – 64 lata. Klasyfikuje to nas na jednym z ostatnich miejsc w Europie. Jak pokazuje Badanie Aktywności Ekonomicznej Ludności, w różnych formach kształcenia brało udział ponad milion osób z tej grupy wiekowej. Wśród uczących się najliczniejszą grupę (80 proc.) stanowili pracujący i bierni zawodowo (16 proc.), natomiast bezrobotnych było zaledwie 4 proc. Te statystyki nie zmieniają się znacząco od kilku lat. To niepokojące, bo w tym samym czasie rozpoczęła się lub trwa realizacja około 20 tys. unijnych projektów szkoleniowych.
Zdaniem prof. Urszuli Sztanderskiej z Uniwersytetu Warszawskiego zawiódł mechanizm podziału środków. Jej zdaniem o ofercie szkoleniowej nie decyduje popyt na szkolenia, czyli realne zapotrzebowanie, ale podaż, która wynika m.in. z kwot przeznaczonych na nie pieniędzy. Co gorsza, o tym, czego się uczy, nie decydują rynek, oczekiwania pracodawców czy potrzeby zatrudnieniowe, ale instytucje szkoleniowe, które sprawnie nauczyły się pisać wnioski i oferują w nich to, w czym się specjalizują, oraz urzędnicy, którzy tworzą kryteria konkursowe.
– Wszystkie badania potwierdzają np., że złą sytuację na rynku pracy najbardziej pomagają przełamać szkolenia kierowane do mężczyzn w średnim wieku i z najniższym poziomem wykształcenia. A tych się nie szkoli – podkreśla Urszula Sztanderska.
Brakuje też np. bardzo specjalistycznych kursów, których wymaga rynek pracy.
Bez efektów
Wadą systemu jest także to, że nie weryfikuje się efektywności szkoleń. Najlepiej widać to na przykładzie projektów, które mają za zadanie aktywizować osoby pozostające bez pracy, podnosić ich kompetencje i przygotowywać do pracy w nowych, poszukiwanych na rynku zawodach. Na ten cel poszło najwięcej unijnych środków, bo ponad 6 mld zł.
– Jest wiele wątpliwości, czy szkolone tam osoby trafiają na rynek pracy – mówi Lech Antkowiak, zastępca dyrektora Urzędu Pracy m.st. Warszawy.
Nikt tego nie monitoruje, bo firmy szkoleniowe nie mają takiego obowiązku. Po zakończeniu szkoleń ich kontakt z byłymi kursantami się urywa.
– Nie prowadzimy badań, ile osób znalazło pracę po ukończeniu naszego szkolenia – przyznaje Roman Szałapski z fundacji Nasza Europa.
Efekt jest taki, że na przykład Agencja Pracy Otto Polska z Gdyni, która ma oferty pracy dla spawaczy, bardzo źle ocenia umiejętności absolwentów unijnych szkoleń dostępnych na tamtejszym rynku, m.in. byłych stoczniowców. Po ukończeniu kursu uzyskują tylko podstawowe uprawnienia i certyfikaty, nie są w stanie poradzić sobie ze spawaniem trudnych grup materiałowych, a takich osób agencja nie może polecić klientom.
Sytuację mogłoby poprawić tylko zwiększenie wymagań wobec instytucji szkoleniowych, aby szkoliły efektywniej. Upomniała się o to Komisja Europejska. W przyszłym roku po raz pierwszy w kryteriach konkursowych PO KL pojawi się wymóg znalezienia pracy dla części absolwentów szkoleń. Firmy szkoleniowe będą musiały prowadzić pośrednictwo pracy, a ofertę bardziej dostosować do wymogów lokalnych pracodawców.
Szkolą się ci sami
Niedoskonałością systemu jest także to, że jego uczestnikami mogą być wielokrotnie te same osoby. Firmy szkoleniowe chętnie zapisują te same osoby do swoich kolejnych projektów, bo mogą w ten sposób zaoszczędzić na rekrutacji.
– Dużo osób, które wiedzą o możliwości szkolenia się z własnej inicjatywy po godzinach pracy, korzysta z okazji i uczestniczy w kolejnych projektach, które uzupełniają ich kompetencje – mówi Wojciech Szajnar z Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości.
Eksperci zwracają uwagę, że dzięki temu na rynku powiększa się liczba pracowników o świetnych kwalifikacjach, ale jednocześnie ostrzegają, że są to najczęściej osoby młode, które nawet bez unijnego wsparcia i tak inwestowałyby w edukację. Problemem jest dotarcie z ofertą szkoleń do pracowników po 35. roku życia, kiedy chęć kształcenia ustawicznego gwałtownie spada.
W statystykach Ministerstwa Rozwoju Regionalnego (MRR) problem wielokrotnego uczestnictwa w szkoleniach tych samych osób nie istnieje. MRR udostępnia ogólną liczbę uczestników projektów (blisko 2,2 mln osób), ale nie podaje danych o tym, ile osób fizycznie skorzystało z unijnej pomocy, mimo że w zarządzanym przez siebie systemie PEFS gromadzi m.in. ich numery PESEL.
Jak we Włoszech
MRR dostrzega te problemy. Tłumaczy je jednak nieprzystającym do obecnych czasów modelem uczenia zdominowanym przez podejście szkolne oraz niskim poziomem zaangażowania pracodawców w organizowanie szkoleń dla pracowników.
Jednak zdaniem ekspertów, jeśli sposób dystrybucji unijnych środków się nie zmieni, wskaźnik life long learning nie wzrośnie. Będziemy też wydawać publiczne pieniądze bez wyraźnych rezultatów.
Autorzy raportu o zatrudnieniu w Polsce, opracowanego w Instytucie Badań Strukturalnych, sugerują radykalne zmiany: nastawienie na kreowanie popytu, a nie podaży. Zdaniem Urszuli Sztanderskiej dobrym rozwiązaniem mógłby być np. bon edukacyjny. Osoba, która chce się szkolić, sama wybierałaby potrzebne jej szkolenie oraz firmę szkoleniową spośród obecnych na rynku. Płaciłaby UE.
Taki projekt z powodzeniem jest realizowany w północnych Włoszech. Włosi wybierają szkolenia z oferty firm wyłonionych w drodze przetargu. Warunkiem zapłaty przez władze regionu za usługę szkoleniową jest satysfakcja ze szkolenia jego uczestników. Pozwala to na dotowanie jedynie podmiotów prowadzących dobre jakościowo szkolenia.
9345418
1