W centrum Poznania jest sklep ze zdrową żywnością, w której można kupić sery z Podlasia, sękacze z Suwalszczyzny, wędliny z Małopolski, ale nic z Warmii i Mazur. Dlaczego? - Bo nikt się do nas nie zgłosił - mówi właścicielka sklepu.
Spiżarnia Babuni to niewielki sklepik na ul. Ratajczaka w samym centrum Poznania. Jest uroczy: na półkach dostępnych dla klientów rzędami stoją wymyślne dżemy, np. jabłkowy z żubrówką, miody, suszone owoce, kompoty. W chłodni mnóstwo zieleniny: szczypiorek, rzodkiewki, sałaty, a niżej sery, osełki masła i twarogu. Przy ladzie pojemnik z wędlinami. Na półce za ladą sprzedawczyni pysznią się suwalskie sękacze. Oglądałam te smakowitości w środę. - Wszystko, co oferuję, jest zdrowe, bo wyprodukowane w gospodarstwach rolników, którzy dbają o ekologię - zachęcała sprzedawczyni, która na dłuższe pogawędkę z klientami nie może sobie pozwolić, bo drzwi Spiżarni prawie się nie zamykają. Starzy i młodzi oglądają butle i słoiki, woreczki z suszami, jeden drugiemu poleca to, czego już skosztował. Przy każdym produkcie jest kartka z informacją, z jakiego regionu pochodzi. Dłuższą chwilę oglądałam wszystko, co stoi na półkach, ale nie znalazłam żadnego produktu z Warmii i Mazur.
- Czy nic pani nie ma z moich okolic? - nie dowierzałam.
- Niestety - rozłożyła ręce Karolina Kwiatkowska, która prowadzi sklepik z mężem Michałem. - Producenci zdrowej żywności z Warmii i Mazur się z nami nie skontaktowali, nic nam nie oferują. Mamy sery z Podlasia, ale z Warmii i Mazur nic...
- A gdyby ktoś się do pani zgłosił, zgodziłaby się pani?
- Jasne! W Poznaniu jest tak ogromne zainteresowanie zdrową żywnością, że czasami musimy sprowadzać jedzenie z zagranicy. Mamy m.in. chleb z Litwy. Bardzo chętnie wstawimy coś pysznego i zdrowego na półki. Tylko niech nam to ktoś zaoferuje!
Głupio mi się w Spiżarni zrobiło. Natychmiast przypomniałam sobie spotkania i konferencje, na których władze regionu chwaliły się, jak to skutecznie promują nas w kraju i za granicą. Przypomniały mi się konkursy na produkt regionalny i szczycenie się tym, że doskonałą warmińsko-mazurską żywność można kupić nawet na stacjach benzynowych w Niemczech.
I co? I nic. Może ktoś mówić, że to tylko jeden sklepik w Poznaniu. Ale przecież nasze regionalne produkty powinny być w każdym takim sklepie! Od Poznania przez Katowice do Krakowa! Czym mamy kusić turystów, jak nie tym, że gdy do nas przyjadą, to nie tylko popatrzą na ładne widoki, ale zdrowo i smacznie będą ucztować. Promowanie regionu powinno się zaczynać właśnie w takich sklepikach, jak poznańska Spiżarnia Babuni.
Tymczasem, jakie są fakty? Mamy pół tysiąca rolników, którzy prowadzą ekologiczne gospodarstwa, setki gospodarstw agroturystycznych. A jednocześnie do Olsztyna zgłaszają się przedsiębiorcy zainteresowani ekologicznymi produktami z Warmii i Mazur, a my rozkładamy ręce, bo ich nie mamy. Uzyskanie certyfikatu "ekologicznej" żywności to skomplikowany proces, ze "zdrową" jest prościej. Ale jak widać i tej nie umiemy promować.
Nasza przyroda jest marką samą w sobie - warmińsko-mazurski ser brzmi lepiej niż ser koniński. Tylko co robią władze regionu, by to, co przyroda nam daje, dobrze wykorzystać? Jak pomagają rolnikom, którzy mają niewielkie gospodarstwa i nie słyną z aktywności? Jak wspierają mazurskich rybaków?
Czy któremuś urzędnikowi przyszło do głowy przygotować bazę sklepów ze zdrową żywnością działających w kraju? By rybak mógł sprzedawać mazurską wędzoną sielawę, a gospodyni mazurskie jaja? A jeśli tak, to czy dotarł z nią do naszych drobnych rolników i nauczył ich, że skoro jednemu się nie opłaca jechać z dżemem do Poznania, to pięciu z chlebami, dżemami i miodem będzie już łatwiej. Chciałabym, żeby władze mojego regionu tak na to patrzyły i nie tylko promowały się na targach od święta, ale na co dzień w modnych sklepach. I by Warmia i Mazury nie tylko przyrodą kusiły turystów, ale umiejętnym wykorzystaniem tego, co nasze jeziora, lasy i łąki nam dają. Lokalne smakołyki najłatwiej można spotkać na wiejskich jarmarkach, np. w Jonkowie.