Niemal 11% Polaków w grupie wiekowej 15-24 lata nie uczy się, nie chodzi do pracy i nie uczestniczy w żadnych szkoleniach czy kursach. Jednym słowem robi przysłowiowe „nic”, co wystarczy, aby określić ich mianem NEETs (ang. Not in Education, Employment or Training).
Za punkt wyjściowy w definiowaniu NEETs przyjmuje się brak jakiejkolwiek aktywności zawodowo-edukacyjnej. Ramy wiekowe pojęcia zmieniają się jednak wraz z krajem, w którym termin jest stosowany. W krajach Unii Europejskiej kategoria NEETs dotyczy zazwyczaj osób w wieku 15-24 lata, ale w zależności od potrzeb niekiedy dokonuje się bardziej szczegółowych podziałów (np. 16-18 lat, 18-20 itd.). Bez względu na szerokość geograficzną osoby te łączy jedno – są młode, ale nie uczą się, nie szkolą i nie pracują. Na dodatek, nieważne z jakiej przyczyny – istotny jest wyłącznie fakt, że nie angażują się w życie społeczne. Z socjologicznego i ekonomicznego punktu widzenia czyni je to zwykłymi „darmozjadami”, co ze względu na duże zróżnicowanie grupy jest dość krzywdzące. Znajdziemy tu bowiem zarówno osoby, które nie pracują, bo nie chcą, ale też nie pracują, bo pomimo starań nie udaje im się znaleźć zatrudnienia. Dalej: wycofanych ze społecznej aktywności przez niepełnosprawność, chorobę czy konieczność opieki nad dzieckiem, ale też zwykłą chęć odpoczynku „od wszystkiego” czy daleką podróż.
Ile takich osób jest w całej UE? Z danych Eurostatu wynika, że w 2009 roku problem bierności społecznej dotyczył 12,4% Europejczyków w wieku od 15 do 24 lat. To wartość średnia, bo odsetek NEETs wahał się w zależności od kraju, osiągając maksimum w Bułgarii (19,5%), a niemal pięciokrotnie niższe minimum w Holandii (4,1%). Polska z wynikiem 10,6% znalazła się dokładnie pośrodku europejskiej stawki, ale – w przeciwieństwie do innych krajów Unii – nie odrobiła jeszcze lekcji pod tytułem NEETs. Nie jest to pocieszająca informacja – każdy młody człowiek wpadający w pułapkę NEETs to dla państwa ogromna strata społeczna i równie duży minus w budżecie. Młody, całkowicie zdeaktywizowany człowiek nie płaci bowiem podatków, ale wymaga wysokich nakładów w postaci świadczeń społecznych, pomocy urzędów pracy czy innych państwowych instytucji. Dodatkowo, jeśli zdarza mu się notorycznie łamać prawo, zwiększa wydatki państwa na walkę z przestępczością, resocjalizację czy utrzymanie ośrodków penitencjarnych. Z badań London School of Economics wynika, że statystyczny brytyjski podatnik przez całe swoje życie łoży na jednego, „wyłączonego z życia”, młodego człowieka średnio 97 tys. GBP. Najcięższe „przypadki” mogą kosztować nawet 300 tys. GBP. Przy aktualnych cenach nieruchomości w Londynie to około jedna trzecia trzy-, czteropokojowego mieszkania w dobrej dzielnicy.
6591935
1