Czy można w gospodarstwie mieć prąd i nic nie płacić? Okazuje się, że można, czego najlepszym przykładem jest całkiem spore gospodarstwo ekologiczne Andrzeja Czecha* w Bieszczadach, opisane w grudniowym (22 grudnia 2008 r.) wydaniu „Gazety Wyborczej”. Gospodarstwo ma 65 hektarów, dwa budynki gospodarcze i pensjonat o powierzchni 300 metrów kwadratowych, który jest jednocześnie budynkiem mieszkalnym. Do tego 19 koni, dwa psy i dwa koty. Zużycie prądu – około 100 kilowatogodzin miesięcznie. Zasilanie – amerykańska turbina wiatrowa o mocy trzech kilowatów i jednokilowatowe włoskie panele fotowoltaiczne, popularnie nazywane bateriami słonecznymi.
Czy to wystarczy na całoroczną obsługę dużego gospodarstwa agroturystycznego? Wieloletnie doświadczenie dowodzi że tak. Wiatrak ma śmigło o średnicy ponad trzech metrów i by dobrze, efektywnie dostarczać prąd potrzebuje wiatru powyżej 3,5 m na sekundę. Latem, przy słonecznej pogodzie panele, o łącznej powierzchni około 8 m kwadratowych, umieszczone na tzw. soltracku, czyli urządzeniu, które ustawia je cały czas do słońca, produkują tyle prądu, że powstaje jego nadprodukcja. I do tego oba źródła dostarczające energię wzajemnie się uzupełniają – jeśli latem brakuje wiatru to świeci słońce, jesienią i zimą z kolei mocniej niż latem wieje wiatr, a wówczas 90% energii pochodzi z turbiny wiatrowej. Ale to nie wszystko – wodę użytkową podgrzewają kolektory słoneczne zaś zimą – piec na drewno.
Gospodarze, jak przystało na gospodarstwo ekologiczne, sami mocno przyczyniają się do ograniczania zużycia energii. Pompy czerpiące wodę z głębokiej studni mają tzw. miękki start, czyli stopniowo zwiększające pobór mocy, lodówki i pralki są energooszczędne (oznaczone symbolem A lub A+), zamiast zwykłych – żarówki energooszczędne. Zamiast zwykłego komputera – laptop – bo też ma wielokrotnie niższe zużycie prądu, niż zwykły komputer. Do tego wydajniejsze niż zwykłe ogrzewanie podłogowe domu. Są i kaloryfery – uruchamiane, gdy na zewnątrz mróz przekracza minus 10 stopni. W ten sposób miesięczne zużycie wynosi nie 300 lecz 100 kWh.
Jest jeszcze coś, co pomaga racjonalnie gospodarować energią, czego brakuje w zwykłych domach - czujniki i wskaźniki pokazujące na ekranie laptopa bieżące zużycie prądu i zapasy energii (mocy).
Całość „systemu” kosztowała 80 tys. zł. Gdyby chcieć doprowadzić prąd kablem – to koszt wyniósłby co najmniej 20 tys. zł. Koszty tak, czy siak są wysokie i zwrot poniesionych wydatków nastąpi, przy obecnych cenach prądu, nie szybciej jak dopiero po 20 a może i 30 latach. Jest jednak sposób na znaczne obniżenie, czytaj zwrot ponoszonych kosztów, a instytucją powołaną do tego mogłyby być np. fundusze ochrony środowiska, Ekofundusze i wreszcie fundusze unijne. Andrzej Czech przed podjęciem inwestycji interesował się możliwością skorzystania z dofinansowania, ale przekonał się, że otrzymanie wsparcia jest bardzo trudne, jeśli nie niemożliwe. I coś w tym jest!
* Andrzej Czech jest doktorem biologii, absolwentem Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, specjalistą zajmującym się życiem bobrów. Prowadzi w Bieszczadach gospodarstwo ekologiczne i pensjonat oznaczony pięcioma zielonymi gwiazdkami.
8214212
1