Po klęsce prezesa Waldemara Pawlaka w wyborach prezydenckich (tylko 1,8 proc. głosów) działacze PSL mają twardy orzech do zgryzienia. Przed kamerami głoszą, że już otrząsnęli się z czerwcowej porażki i że co do elekcji samorządowej są "niemal pewni" sukcesu podobnego do tego z 2006 roku. A byłoby nim utrzymanie dominującej pozycji zwłaszcza w gminach, a także pozostanie przy władzy w powiatach i sejmikach wojewódzkich.
Zapewniłoby to też spokój Pawlaka, który pozostając na stanowisku, miałby rok na przygotowanie ludowców do wyborów parlamentarnych. PSL mało przy tym zajmuje problem prezesa z umową gazową z Rosją - te kłopoty Waldemara Pawlaka na jego pozycję w partii rzekomo nie wpływają. Tak naprawdę prezes będzie mógł być jednak spokojny dopiero wtedy, gdy z okręgów wyborczych napłyną korzystne dla PSL wyniki.
Nikt z ludowców nie kryje, że słaby wynik w wyborach samorządowych (I tura została wstępnie zaplanowana na 21 listopada) byłby katastrofą, która mogłaby spowodować gwałtowną burzę i nawet natychmiastowe odwołanie prezesa Waldemara Pawlaka. Byłby to bowiem zwiastun, że PSL może nie wejść za rok do parlamentu. Jednak wśród posłów i działaczy niższego szczebla pojawił się mały optymizm. - Liczę na dobry wynik jesienią, bo w samorządach kampania polityczna wielkich partii nie jest tak skuteczna. Mam nadzieję, że uzyskamy rezultat podobny jak cztery lata temu - mówi Pawlak, a wtórują mu inni działacze. - Nie boję się naszej porażki. W gminach, powiatach i województwach powinniśmy utrzymać nasz stan posiadania - ocenia Janusz Piechociński, który rzucił rękawicę Pawlakowi i otwarcie mówi o tym, że chce przejąć władzę w PSL i zreformować partię. Ale Piechociński podkreśla, że nie obawia się tego, iż przejmie władzę w Stronnictwie na skutek jego wyborczej klęski.
Co PSL uzna więc za sukces? W 2006 roku ludowcy uzyskali prawie 15 proc. głosów w wyborach do sejmików wojewódzkich, co jest najlepszym wskaźnikiem poparcia partii w wyborach samorządowych w skali krajowej (dla porównania w wyborach do Sejmu w 2005 roku PSL uzyskało tylko niespełna 7 proc. głosów, a w 2007 - prawie 9 proc.). W powiatach i gminach to poparcie procentowo było mniejsze, ale wielu ludowców startowało na listach komitetów lokalnych. Faktem jest jednak i to, że PSL ma najwięcej radnych w kraju (prawie 5 tys., czyli ponad 10 proc. wszystkich radnych, jednak też bez uwzględnienia radnych niezależnych, którzy są związani z PSL lub nawet należą do partii).
Im więcej czasu mija od wyborów prezydenckich, które dla wielu peeselowców były co najmniej ogromnym rozczarowaniem, tym bardziej opadają emocje wśród działaczy Stronnictwa i ich stronników w terenie. Jeszcze niedawno niektórzy z nich nie tylko wzywali do zmian "na górze", ale także szukali sobie miejsca na listach PiS, PO czy komitetów lokalnych. Teraz tego problemu już podobno nie ma. - W moim województwie warmińsko-mazurskim nikt z PSL nie ucieka, a nawet wiele osób się zgłasza i chce startować z naszych list - przekonuje poseł Stanisław Żelichowski, przewodniczący klubu poselskiego PSL. - Nie ma żadnych ucieczek z PSL - podkreśla Janusz Piechociński. Wyjaśnia, że wielu ludzi z partii, np. burmistrzowie miast i gmin miejsko-wiejskich, buduje własne lokalne komitety wyborcze, bo mają wokół siebie radnych z różnych środowisk, którzy nie chcą startować pod szyldem żadnego ugrupowania. Zaś po wyborach ludzie "wyciągają swoje legitymacje" i widać, jak wielu z nich to członkowie Stronnictwa Ludowego. Mimo to jednak część działaczy PSL ma obawy przed wyborami. - Najbardziej boimy się o wynik głosowania do sejmików samorządowych, gdzie o wyborach ludzi decydują jednak w największym stopniu partyjne szyldy. Jeśli uzyskamy wynik dużo poniżej 10 proc., to możemy mieć bardzo poważne problemy za rok z przekroczeniem progu 5 proc. w wyborach do Sejmu. To by też dowodziło, że sondaże, które są dla nas niekorzystne, pokazują jednak prawdziwą, ale dla nas niedobrą, tendencję i tracimy elektorat - mówi jeden z mazowieckich działaczy PSL. Jego zdaniem, niekorzystne dla ludowców jest także to, że do gmin podmiejskich przeprowadza się coraz więcej ludzi z miast, którzy głosują głównie na PiS i PO, i to także może uszczuplić dorobek wyborczy ludowców. Ale Janusz Piechociński zauważa, że w 2006 roku PSL miało listy zblokowane z PO, a teraz gdy takie blokowanie zostało wykreślone z ordynacji wyborczej, ludowcy mogą rzeczywiście osiągnąć nieco gorszy wynik. Nie na tyle jednak, aby groziło to katastrofą.
Według polityków PSL, za dwa miesiące, gdy Polacy pójdą do urn, ich partii sprzyjać będzie zaostrzający się konflikt między Platformą Obywatelską a Prawem i Sprawiedliwością. PO umiejętnie prowokuje PiS, ale partii Jarosława Kaczyńskiego ten konflikt też jest najwyraźniej na rękę. W tej sytuacji znaczna część wyborców zaczyna szukać partii centrowej, a taki swój wizerunek chce budować PSL.
Zmiana za rok
Waldemar Pawlak po klęsce w wyborach prezydenckich oficjalnie zachował zimną krew, ale jak mówią ludowcy w kuluarach, poważnie zaczął obawiać się o swoją przyszłość. Na działaczy PSL padł strach, że mogą utracić silną pozycję w samorządach, mandaty radnych, wójtów i burmistrzów, gdyby wyborcy na trwałe odwrócili się od partii z czterolistną koniczynką w herbie. - Jeśli jesienią okazałoby się, iż wynik wyborów samorządowych jest słaby, wówczas konieczne będzie zorganizowanie nadzwyczajnego kongresu partyjnego, który oceni działalność kierownictwa Stronnictwa - taką opinię sformułowaną przez posła Eugeniusza Kłopotka można usłyszeć z ust wielu członków PSL. A to by oznaczało także złożenie wniosku o odwołanie z fotela prezesa partii Waldemara Pawlaka i taka uchwała byłaby zapewne podjęta. Trzeba przecież brać pod uwagę to, że w momencie klęski wyborczej frustracja w PSL byłaby ogromna, gdyż wielu działaczy straciłoby stanowiska w organach lokalnej administracji i mandaty radnych. Taki scenariusz jednak nie odpowiada nie tylko Pawlakowi. Kciuki za wyborczy sukces PSL trzyma także Donald Tusk, który wie, że dymisja Pawlaka w partii oznacza także jego odejście z rządu, a ludowcy jeszcze bardziej pokazywaliby "lwi pazur", kontestując rządowe projekty wielu ustaw, aby podkreślić swoją samodzielność i powalczyć o odzyskanie wiejskiego elektoratu. Nowy wicepremier mógłby też być bardziej wymagający wobec koalicyjnego partnera. Zaś takie kłopoty nie są Platformie potrzebne w roku wyborczym, w dodatku gdy pogarsza się sytuacja gospodarcza kraju. - Dlatego Donald Tusk pozwala Pawlakowi na zgłaszanie swojego odrębnego zdania np. w sprawie podniesienia podatku VAT i innych propozycji reformowania finansów państwa. PO na tym nie straci, a PSL może zyskać trochę głosów, na czym Platformie zależy. Tusk nawet liczy, że my w ten sposób odbierzemy trochę głosów PiS - mówi nam jeden z bliskich współpracowników Pawlaka. I dlatego PO przełyka spokojnie deklaracje wicepremiera, że fakt istnienia rządowej koalicji PO - PSL nie oznacza, iż taki sam układ musi być powielony w samorządach. Ludowcy są gotowi zbudować koalicję w radzie gminy, powiecie lub w sejmiku wojewódzkim w każdej konfiguracji. Jeśli korzystniejszy dla PSL będzie związek z PiS, to taka koalicja powstanie, nawet gdyby wywołało to niezadowolenie Platformy.
Taki scenariusz w wyborach wydaje się na razie mało prawdopodobny, w czym zgodni są i zwolennicy, i przeciwnicy Pawlaka. Ludowców jakby nie interesują też problemy, jakie ma osobiście wicepremier Pawlak z umową gazową z Rosją. Ta sprawa nie jest przynajmniej obecna w partyjnych debatach i nie wpływa na razie na ocenę prezesa w oczach jego działaczy. Poważna przeprawa czekać będzie jednak Pawlaka najpóźniej w 2011 roku. - Do zmiany przywództwa może dojść za rok podczas kongresu krajowego - mówi poseł Janusz Piechociński, który nie kryje, że chce pokierować partią. Podkreśla, że nie chodzi o proste roszady personalne, ale o zmianę wizerunku PSL. Bo nie ma już miejsca dla starej partii ludowej, opartej na rolnikach. Ludowcy powinni dążyć zaś do tego, aby stać się nowoczesną partią chadecką, choćby na wzór podobnych partii w Hiszpanii (Partia Ludowa), Austrii (Austriacka Partia Ludowa) czy też zwłaszcza na wzór niemieckich chadeków z CSU, którzy w Bawarii potrafili połączyć nowoczesność z tradycjami ludowymi. I właśnie takie zmiany programowe proponuje Janusz Piechociński, co ma służyć pozyskaniu nowych wyborców. Piechociński dodaje, że w PSL mija powoli czas "starych" działaczy i obiecuje, że pokierowałby Stronnictwem najwyżej przez dwa-trzy lata, nadając mu nowy kształt. Potem przekazałby władzę komuś młodszemu, działaczowi urodzonemu około 1980 roku. - Na początku lat 90. PSL było partią dynamiczną z bardzo dużym społecznym poparciem. Naszym ogromnym atutem był młody prezes Waldemar Pawlak - podkreśla Piechociński. Gdy w 1991 roku Pawlak przejmował stery w PSL, miał ledwie 32 lata. Rok później został pierwszy raz premierem, choć rządził wtedy tylko 33 dni (potem ludowcy i sam Pawlak przyznawali, że prezes dał się wtedy niestety wykorzystać prezydentowi Lechowi Wałęsie do rozprawy z rządem Jana Olszewskiego). Ale już w 1993 roku prezes PSL sformułował rząd koalicyjny z SLD. Zdaniem Piechocińskiego, zmiana wizerunku partii i odmłodzenie przywództwa dałoby w przyszłości podobne rezultaty.
Konieczność przeprowadzenia zmian, nadania partii nowej strategii, widzą również inni parlamentarzyści i działacze lokalni PSL. Mają oni świadomość, że czas partii klasowej, opartej tylko na jednej grupie społecznej, już mija. - Oby tylko nie doszło jesienią do katastrofy wyborczej, bo wtedy na zmiany może być już za późno - obawia się jeden ze peeselowskich starostów.
9530187
1