Po prawej stronie krowy, po lewej prosiaki. W głębi nieliczne konie, zaś w odległej alejce - gołębie. Porządek musi być. Tak się utarło i tak od lat co wtorek jest na targowicy w Szczuczynie, jednego z największych targów rolno-przemysłowych w regionie. Nie wszyscy przyjeżdżają tu sprzedać czy kupić bydło lub trzodę. Przyjeżdżają by porozmawiać, rozeznać się, spotkać, ponarzekać...
Ruch zaczyna się o 5 rano, ale na razie zjeżdżają tylko nieliczni. Mówią, że o 7 dopiero się rozkręci. Faktycznie, po godzinie 6-tej coraz więcej pojazdów kieruje się w stronę sektora rolnego. Najwięcej jest ciągników, ale są też "osobówki” z przyczepkami. Malowniczo zwłaszcza wyglądają wyjeżdżające z mgły konie ciągnące za sobą drewniane wozy. Ale pojawiają się też i ciężarówki. Każdy pojazd jest zatrzymywany przez pracownika zarządu targowiska - Wielobranżowego Przedsiębiorstwa Komunalnego. Każdy sprzedający musi wykupić bilet - w zależności od zwierzęcia - od 35 zł za konia, i mniej za każde inne zwierzę.
O godz. 7 na placu robi się coraz tłoczniej i coraz głośniej. Kwik prosiąt przeplata się z muczeniem krów, byków i jałówek oraz odgłosem silników traktorów. Kakofonia dźwięków wsi.
Były owce, były kozy...
Nikt nie pamięta od kiedy działa targ w Szczuczynie. Pytani rolnicy mówią, że dawno, dawno, jeszcze przed wojną. Wielu przyjeżdża tu co wtorek. Nie zawsze sprzedać czy kupić, ale porozmawiać. Stoją, chodzą, rozglądają się. Nie ma pośpiechu, nerwówki, krzyków. Panująca atmosfera nie przypomina też relaksu, raczej rezygnację.
Ale teraz to nie targ. Kiedyś, to był targ – mówi 80-letni mężczyzna spod Ełku. Teraz tylko krowy zostały i świnie.
Tylko to się opłaca. Koni jest tu mniej, dużo ich za to na rynku w Suwałkach - dodaje Marek Rzatkowski, który przyjechał to właśnie z Suwałk. Na ciężarówce ma jałówki, ale nie wszystkie swoje, część to własność kolegów. Z Suwałk do Szczuczyna to prawie 100 km, więc tak jest taniej.
Cena cielaka zależy od wagi - średnio miesięczna jałówka to 300 zł. To mało, nie opłaca się - mówi mężczyzna z Suwałk.
Nic się nie opłaca – dodaje inny – półroczna krowa kosztowała 2 tys. teraz za pół ceny schodzi. Ci, co mają duże hodowle to nadganiają ilością, ale 10 krów to za mało, by był zysk.
Wyjaśnia też, że aby przywieźć krowę na targ, trzeba wykupić u weterynarza świadectwo zdrowia. Dla koni ważne jest 72 godziny i kosztuje 40 zł za klacz i 10 za każde następne zwierzę. Wydanie świadectwa dla krowy to 30 zł za pierwszą sztukę i 5 zł za każdą następną. Gospodarze mówią, ze weterynarze biorą i po 10 zł za następne świadectwa. Dodają, ze kiedyś to było dobrze, bo sołtys wystawiał świadectwo. Teraz trzeba mieć papiery, bo policja może skontrolować.
Prosięta idą jak woda. Potwierdza to małżeństwo w podeszłym wieku. Przyjechało furmanką spod Wąsosza. Tydzień temu nie udało się im sprzedać prosiąt, dzisiaj poszło szybko. Jeszcze tylko kupię owoce i wracamy - mówi kobieta w chustce na głowie, ale dalej ciągnie rozmowę. Za 6 sztuk dostaliśmy trzy i pół – operuje kwotami sprzed denominacji. Mamy jeszcze w domu cztery lichsze sztuki, to za tydzień, dwa i tamte się sprzeda. Zostanie tylko maciora – dodaje jej mąż biorąc z wozu trawę i ruszając w kierunku konia, by nakarmić zwierzę.
Nie za bardzo zaś idzie mieszkańcowi wsi spod Grajewa, który też przyjechał sprzedać prosiaki. Jego sąsiad załatwił to o wiele szybciej. Trzeba mieć dar, zachęcić. Ale prosiaki się nie opłacają. Jeszcze na jesieni 100-kilogramowe świnie szły za 220-250 zł, wcześniej 300, teraz za połowę . Ciężki rok – wzdycha. Dużo hodowców się narobiło, bo wcześniej były dopłaty za mięsność. Dzisiaj gołe ceny. Mam 35 macior. To dużo? Jak wyżyć nie można – mówi opierając się z rezygnacją o klatkę z prosiakami.
Obok stoi przedsiębiorczy mężczyzna, który szybko sprzedaje swoje świnki. Jest operatywny, auto wysokiej klasy na warszawskiej rejestracji. Pomaga wybierać zwierzęta z klatek i za nogi niesie do innego auta - kupujących. Towarzyszy temu przeraźliwy kwik. Kupuje dwóch młodych mężczyzn z Moniek. Szczuczyn to dobre miejsce na kupno, warto dla 60 sztuk jechać 50 km – mówią mężczyźni. Jako hurtownicy kupują od drobnych hodowców. Wprawdzie bliżej nam z Moniek do Knyszyna, ale tu taniej.
Wybrali tylko czyste zwierzęta. O ile w ogóle świnki sprzedawano zazwyczaj czyste, to higiena krów wystawionych na sprzedaż pozostawiała wiele do życzenia. Niektóre wyglądały, jakby dopiero co wyszły z kałuży obornika, co było również czuć. Na te nie było chętnych. Zainteresowanie budziły zaś cielaki, zwłaszcza te zadbane. Ale nie bardzo chciały zmieniać właściciela. Sprzedane, nie chciały iść, opierały się. Ciągnięto je za sznurki.