Do Wylatowa trzeci rok z rzędu przylatują kosmici i buszują w zbożu. Trzeba przyznać, że UFO jest bardzo uważające, bo nie czyni krzywdy kłosom. Pod osłoną mgły zagina źdźbła na takiej wysokości i w taki sposób, żeby ziarna mogły dojrzeć. Trzeba je tylko później żąć kosą albo sierpem. UFO robi jeszcze coś dobrego – budzi w okolicznych rolnikach inicjatywę.
Teorie co do powstania kręgów zbożowych obejmują zjawiska naturalne oraz pozaziemskie. Nikt nie potrafi stwierdzić z całą pewnością, czy są to ślady po wizycie UFO, czy efekty działania tajemniczej energii geofizycznej, czy też są skutkiem działania człowieka. Na stronie www.circlemakers.org można znaleźć pełny spis narzędzi, materiałów i metod służących wykonaniu tajemniczych kręgów. Tak, czy inaczej, w ostatnich latach na całym świecie, a szczególnie w południowej Anglii zjawisko się nasila. Według wieści przekazywanych z pokolenia na pokolenie, kręgi i geometryczne wzory pojawiają się od tysiącleci. Można je znaleźć też w USA, Kanadzie, Niemczech, a także w Polsce.
W naszym kraju UFO od trzech lat odwiedza Kujawy. Istoty pozaziemskie upatrzyły sobie pole Filipczaków i z upodobaniem wygniatają na nim wzorki. Może dla rolnika byłby to powód do zmartwienia, gdyby nie to, że wylatowskie kręgi przekładają się na gotówkę. Każdego ranka na pole przyjeżdża siostra Filipczaka. Jej granatowy maluch, jak na prywatną inicjatywę przystało, jest oklejony zdjęciami wylatowskich kręgów. W środku tego ruchomego biura znajdują się arkusze papieru (różowe), wodoodporne flamastry, spinacze i dziurkacze. Pani Ala produkuje bilety "na pole" i sprzedaje je po 2 złote.
Z kolei sąsiad siostry ściągnął na pole wysięgnik strażacki i kasuje po 5 złotych od tych, którzy chcieliby podziwiać i fotografować kręgi z góry. No i jest jeszcze sklep pod szyldem "Pamiątki z piktogramami. Majeranek". Można tam kupić pocztówki po 2,5 zł, kalendarze: mały za 2 zł, duży za 6 zł i koszulki po 12 zł. Na wszystkich gadgetach widnieją oczywiście wylatowskie kręgi.
Jeśli dziennie setka UFO-turystów zostawi tam około siedmiu złotych, to w ciągu tygodnia suma urośnie do prawie 5 tys. Tymczasem największe z wygniecionych pól ma pół hektara, z którego można zebrać maksymalnie 40 kwintali zboża. Jeśli przyjąć ubiegłotygodniową cenę za kwintal pszenicy, to zarobić można około 2 100 zł. Wniosek narzuca się sam – kosmitów trzeba całować po rączkach, jeśli je posiadają naturalnie.
Wedle doniesień prasy, zatrważająco duży piktogram pojawił się w Wielkiej Brytanii w okolicach Abingdon na polu kukurydzy. Ten wzór, to już prawdziwy labirynt, i zwiedzanie go byłoby niemożliwe bez "rurowego systemu" nawigacji. A gdyby tak u nas pewnej nocy pojawił się w kukurydzy ogromny piktogram, który z wysięgnika (5 zł) układał by się w napis IACS? Wreszcie, to czego nie dało się osiągnąć ludzką mocą, spełniłoby się dzięki nadprzyrodzonej ingerencji – można byłoby dostać pieniądze dzięki IACS-owi. W poszczególnych literach labiryntu można byłoby urządzić nawet zakątki poświęcone kolejnym szefom ARiMR, którzy nad sprawą usilnie pracowali, ale im się nie udało.
Udało się za to Juliuszowi Machulskiemu, który wyreżyserował przesympatyczny i wzruszający film "Pieniądze to nie wszystko". Fabuła osadzona jest w realiach postpegeerowskeij wsi, gdzie jedyną osłodą życia jest wino z miejscowego spożywczaka, a atrakcją przejazd pociągu ekspresowego. Marazm, nuda i degrengolada. Film w zamyśle jest komedią, ale dla mnie, nie ten jego aspekt jest istotny. Otóż film pokazuje zderzenie zapomnianej przez Boga i ludzi wsi z polskim biznesem – jeszcze nie europejskim, a już zblazowanym. Świetną kreację biznesmena, który chce uciec od pustki swojego życia stworzył Marek Kondrat.
Zderzenie tych diametralnie różnych światów i postaw, zaczyna się od porwania przez miejscowych, Marka Kondrata jako filmowego biznesmena z Warszawy. Od tego momentu dzieją się rzeczy wspaniałe. Okazuje się, że tym tak pozornie znudzonym i przegranym ludziom przychodzą do głowy znakomite pomysły marketingowe, chociaż nie potrafią ich tak nazwać. Są pełni werwy i animuszu. Zakładają wytwórnię win pod wodzą warszawiaka i z zapałem pracują w swoim biznesie. Wszystkiemu przygląda się krówka Miła, której jako symbolowi polskiego chłopa, nic nie dało rady, ani PGR-y, ani ich likwidacja, ani późniejsze przemiany.
W filmowej wsi działa także siłaczka zatrudniona na państwowym etacie. Nie potrafi jednak wykrzesać z ludzi, ani odrobiny woli. Prawdopodobnie dlatego, że sama nie ma wiary w sukces, ani nadziei na lepsze czasy. Bo tak na prawdę, to tylko to się liczy. Resztę trzeba wywalczyć. I nie jest ważne czy wiara w możliwość osiągnięcia sukcesu i rozwijania uśpionych zdolności będzie pochodziła od UFO czy od drugiego człowieka.