Jak podał Nasz Dziennik, Polska powinna najpierw wzmocnić swoją gospodarkę, zbliżając się przynajmniej do średniego rozwoju państw obecnej strefy euro, i ewentualnie wtedy się zastanawiać, czy wspólna waluta jest nam potrzebna – wskazywali uczestnicy debaty „W obronie polskiego złotego”, którą zorganizowało Prawo i Sprawiedliwość.
Eksperci podkreślali, że koncepcja wspólnej waluty to projekt mający na celu silniejszą integrację państw unii walutowej przede wszystkim w sferze politycznej, a nie realnie wpływający na silniejszy wzrost gospodarczy w państwach strefy euro.
„W obronie polskiego złotego” – to kolejna debata Prawa i Sprawiedliwości poświęcona najważniejszym problemom kraju. Prezes PiS Jarosław Kaczyński podkreślał, że cały czas mamy swobodę co do decyzji, czy przyjmiemy w Polsce euro, czy nie. – Sprawa obrony złotówki to jest sprawa wieloaspektowa, mająca dla naszej przyszłości ogromną wagę. (…) Traktat akcesyjny przewiduje, że przyjmiemy euro, ale nie określa terminu. (…) Mamy swobodę i musimy podjąć decyzję w oparciu o merytoryczne przesłanki, odniesienie się do interesu narodowego – mówił wczoraj Kaczyński.
Złoty nas broni
Profesor Piotr Gliński, kandydat PiS na szefa rządu technicznego, ocenił, że brakuje argumentów za forsowaniem szybkiego przyjęcia przez nasz kraj euro. Jak podkreślał, przystąpienia do unii walutowej – które wymaga wcześniej zmiany Konstytucji – nie chce, jak wskazują badania opinii publicznej, około 67 proc. społeczeństwa.
Przed ewentualnym przystąpieniem do strefy euro Polska musiałaby podnieść najpierw poziom gospodarczy. Jak dodał, pozbycie się krajowej waluty pozbawiłoby nas możliwości obrony gospodarki – w sytuacjach kryzysowych – za pomocą wpływania na kurs walutowy, czy m.in. naraziło na szok cenowy gospodarstwa domowe.
Z kolei prof. Andrzej Kaźmierczak z Rady Polityki Pieniężnej zwrócił uwagę, że dyskutując w sprawie obecności Polski w strefie euro, należy się zastanowić nad przyczynami słabości unii walutowej.
– Ten eksperyment, przynajmniej do tej pory, nie spełnił oczekiwań – ocenił Kaźmierczak.
Tworząc strefę euro, mówiono, iż wspólna waluta przyczyni się do większego wzrostu gospodarczego, wsparcia wymiany handlowej, a obserwujemy procesy raczej odwrotne – recesję i wysokie bezrobocie. Kaźmierczak zwrócił uwagę, że w najtrudniejszej sytuacji gospodarczej są te kraje strefy euro, w których w największym stopniu – wskutek wzmocnienia się euro w stosunku do dolara – wzrosły jednostkowe koszty pracy, a w konsekwencji obniżyła się ich konkurencyjność zarówno wobec innych państw strefy euro, jak i w odniesieniu do krajów spoza unii walutowej. Są to kraje południa Europy o relatywnie słabszych gospodarkach niż np. gospodarka niemiecka.
Kaźmierczak ocenił, że nasza gospodarka może łagodniej przechodzić kryzys niż inne państwa strefy euro, nie dorównujące gospodarkom państw bogatych właśnie dlatego, iż podczas największej fali kryzysu mieliśmy własną walutę.
– W latach 2008-2009 złoty uległ osłabieniu, dlatego kryzys mogliśmy przechodzić względnie łagodnie i mieliśmy wzrost gospodarczy prawie dwukrotnie większy niż w strefie euro – tłumaczył Kaźmierczak. Jego zdaniem, o wejściu Polski do strefy euro można dyskutować, gdy wzmocnimy gospodarkę, a PKB Polski na jednego mieszkańca osiągnie przynajmniej średnie PKB na mieszkańca w strefie euro.
Kaźmierczak poinformował, że najnowsze dane wskazują, iż PKB na mieszkańca w Polsce wynosi 64 proc. przeciętnego PKB na mieszkańca w strefie euro.
Janusz Szewczak, główny ekonomista Spółdzielczych Kas Oszczędnościowo-Kredytowych, stwierdził, że przekonywanie Polaków do szybkiego wejścia do strefy euro to namawianie do „zbiorowego harakiri w dziedzinie gospodarki”. Inspirowanie przez rządzących dyskusji o wejściu do strefy euro ekspert odczytuje jako próbę podzielenia Polaków na „Europejczyków” i „zaścianek”.
– Euro jest walutą dla bogatych gospodarek – dodał Szewczak.
Zauważył, iż kraje o słabszych gospodarkach, które do euro przystąpiły, np.: Hiszpania, Portugalia, Grecja czy Słowenia, dziś są „na peryferiach euro” i przeżywają olbrzymie problemy gospodarcze.
Doktor Cezary Mech zwrócił uwagę na problem jakości polskich elit uczestniczących we władzy – także decydujących o polskiej gospodarce. Skrytykował politykę pieniężną w Polsce realizowaną na przestrzeni wszystkich ostatnich lat po 1989 roku.
– Polska polityka monetarna była źle prowadzona, wspierała import, nie wspierała polskiego rozwoju – twierdzi Mech.
Dostatek z pracy
Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha przywołał raport Komisji Europejskiej, w którym stwierdzono, iż euro stało się sukcesem, ale politycznym, i miało swoją moc sprawczą w zakresie integracji politycznej. Ocenił, iż upadły argumenty, które miały uzasadniać przyjęcie wspólnej waluty.
– Przyjęcie euro jest kwestią trzeciorzędną dla bogactwa Polski, bo bogactwo bierze się z pracy obywateli, a nie dotacji unijnych czy zmiany farby na banknocie – dodał Sadowski.
Natomiast Rafał Antczak z Deloitte Polska zdeklarował się jako zwolennik szybkiego wejścia Polski do strefy euro. Ocenił m.in., iż dla działających w Polsce przedsiębiorców istotnym problemem jest zmienność kursu złotego, co ma zniechęcać do inwestowania w kraju – świadczyć o tym mają także rekordowe depozyty na firmowych rachunkach.
Odnosząc się do kryzysu państw strefy euro o słabszych gospodarkach, stwierdził, iż w znacznej mierze wynika to z faktu, że po wejściu do unii walutowej uzyskały one możliwość pożyczania pieniądza 3 razy taniej niż wcześniej. Antczak zaznaczył, iż za wzrostem wynagrodzeń w tych krajach nie podążał wzrost wydajności pracy, co spowodowało spadek ich konkurencyjności. Jego zdaniem, Polsce taki scenariusz by nie groził, bo obserwuje się u nas powiązanie wzrostu wydajności pracy ze wzrostem wynagrodzeń.
8835357
1