Jak podała Rzeczpospolita, Polska wydała za prezydencję 115 mln euro, Dania, która przewodzi UE od 1 stycznia, zamierza przeznaczyć na ten cel ponadtrzykrotnie mniej – 35 mln euro. Węgry, które sprawowały przewodnictwo przed Polską, zamknęły wydatki 75 mln euro.
Duński minister ds. europejskich zaprzecza, jakoby mniejszy budżet oznaczał gorszą jakość prezydencji. – Będziemy mieli niskokosztową, ale bardzo efektywną prezydencję. Mniej ludzi z większymi kompetencjami – chwalił się w rozmowie z „Rz" Nicolai Wammen. I wskazując na butelki z wodą mineralną na stolikach dziennikarzy uczestniczących w konferencji prasowej, dodał: – Ostatni raz serwujemy wodę mineralną. Potem będzie tylko bardzo dobrej jakości duńska woda z kranu.
Faktycznie, od następnego spotkania na stołach były tylko dzbanki z kranówką. Wammen wyjaśnił, że Dania zaoszczędzi też na podarunkach dla dygnitarzy i, gdzie to tylko możliwe, będzie wykorzystywała transport publiczny.
Rezygnacja z upominków i butelkowanej wody to zbyt mało, by osiągnąć znaczące oszczędności. Dania uznała, że do sprawnego przewodnictwa nie potrzebuje tylu ludzi co Polska. W czasie prezydencji w polskim przedstawicielstwie przy UE pracowało 300 osób, w duńskim jest 155. W węgierskim było 180.
Dania zorganizuje mniej spotkań politycznych i eksperckich. Za oficjalne rady ministrów w Brukseli czy Luksemburgu płaci Rada UE, czyli – poprzez wspólny budżet – wszystkie państwa członkowskie. Ale już spotkania nieformalne są organizowane w krajach prezydencji. To one decydują o liczbie oraz terminie spotkań i płacą za wszystko.