Jak informuje Forbes, mleczarze zamiast kupować zakłady, zaczęli skupować mleko. Ta prostsza i tańsza forma przejmowania rynku może wyeliminować z niego co piątą małą mleczarnię, ale wymarzona przez liderów konsolidacja ruszy z miejsca.
Z hodowcami krów należy się liczyć. Właśnie porządkują sektor mleczarski wart 25 mld złotych. Niemal połowę tego rynku opanowało siedmiu rodzimych producentów, którzy zbudowali swoją pozycję, m.in. przejmując rywali. Gdy dwa lata temu mleko miało ustabilizowane ceny, regionalne spółdzielnie uznały, że poradzą sobie same. Ale wraz ze spadkiem cen mleka jego dostawcy zaczęli szukać mleczarni, w których dostaną wyższą zapłatę. Mleko popłynęło szerszym strumieniem do dużych graczy, bo ci są w stanie oferować więcej. Mniejsze zakłady z powodu braku regularnych dostaw wpadły w kłopoty - co piąty może zbankrutować. A konsolidacja branży i tak się dokona, tyle że o jej kierunku zadecydują też dostawcy mleka.
Jak szacuje Edward Bajko, prezes Spomleku, w tym roku z obiegu może wypaść 20 proc. zakładów skupujących od 50 do 100 tys. litrów mleka dziennie.
Coraz więcej mleka będzie płynąć do dużych zakładów, bo to one są w stanie zaoferować rolnikom nie tylko lepsze ceny, ale też programy motywacyjne, kredytowanie rozwoju. A zarazem nie zamierzają zaprzestać klasycznej konsolidacji, polegającej na zakupach i fuzjach. Małe mleczarnie, które tracą dostawców, wiedzą, że aby przeżyć, trzeba trzymać z dużymi. Świadczy o tym choćby czerwcowa finalizacja rozmów między Mlekovitą i Kościanem.
Rozwiązaniem dla mniejszych podmiotów w branży mleczarskiej może być też, podobnie jak we Francji czy Szwajcarii, turystyka serowa.