Pierwsi zaprotestowali na Zachodzie, potem w Rumunii, Albanii i na Łotwie, a teraz na ulice wyszli Chorwaci i Bułgarzy. Przez Europę przetacza się bunt ludzi, przerażonych szalejącą drożyzną. Europejskie rządy, ratując upadające w kryzysie gospodarki, zafundowały bowiem obywatelom radykalne cięcia budżetowe i podwyżki podatków. Ceny oszalały, a tłumy protestujących biją się w centrach miast z policją.
W Bułgarii ludzie wyszli na ulice, bo skrzyknęli się przez internet, w portalu społecznościowym Facebook. Wzywano tam do protestów przeciwko radykalnym podwyżkom cen paliw, prądu, żywności i odzieży. W stolicy kraju, Sofii, i kilku mniejszych miastach, tysiące kierowców zablokowało w minioną niedzielę stacje benzynowe, kupując po kilka litrów paliwa, płacąc w drobnych monetach i domagając się wystawiania faktur. Ulice zaś stanęły, bo kierowcy zatrzymywali auta, by... umyć szyby swoich samochodów. Także firmy transportowe, które najbardziej odczuwają skutki podwyżek cen paliw, zapowiedziały własne protesty i strajki już od tego tygodnia.
Dużo brutalniej protesty wyglądały w Chorwacji, gdzie niedawno – także w odpowiedzi na apel z Facebooka – demonstranci starli się z policją. Mieszkańcy Zagrzebia, stolicy kraju, protestowali przeciwko rządowi, który według nich doprowadził do szybujących cen żywności i rosnącego gwałtownie bezrobocia. W funkcjonariuszy policji, którzy bezskutecznie próbowali spacyfikować tłumy, leciały cegły i kamienie. W rezultacie 33 osoby trafiły do szpitala, a prawie 60 zostało zatrzymanych. Chorwacki rząd utrzymują, że protestujących prowokowali przedstawiciele opozycji politycznej.
Ale niezadowoleni są przede wszystkim zwykli mieszkańcy i nie potrzebują apeli opozycji, by wyrazić swój gniew. To normalni ludzie skrzykują się przez internet, bo drożyzna nie daje im już normalnie żyć.