Granicząca z Polską Brandenburgia to jeden z największych niemieckich landów. Dla gospodarki, szczególnie jej wschodniej części, najważniejsze są – przemysł wydobywczy i rolnictwo.
W tym regionie hoduje się albo bydło mięsne, albo mleczne. Są tu lekkie gleby, na których można uprawiać zboża i wystarczająco dużo łąk i pastwisk. Dogodne warunki do takiej właśnie produkcji.
10 lat temu Udo Brasching zaczynał od 40 cieląt, budynków kupionych po byłej spółdzielni produkcyjnej; 50 ha łąk, 10 ha użytków i jednego traktora. Ziemię, budynki i urządzenia do produkcji mleka kupił dzięki kredytom inwestycyjnym rozłożonym na 30 lat. Dziś doszedł do 200 ha, 220 sztuk zwierząt, w tym 70 krów mlecznych.
Osiągamy średnią wydajność od krowy 6-7 tys. litrów mleka rocznie. Uzyskujemy ją bez specjalnego wysiłku. Muszę dodać, że my nawet nie chcemy więcej produkować. To mogłoby oznaczać dla nas stres i dodatkowe koszty, a to nam nie odpowiada. Wychodzimy z założenia, że zwierzęta powinny być zadowolone, szczęśliwe i zdrowe. To jest nasza życiowa maksyma, której się trzymamy – mówi Udo Brasching
Dodajmy, że państwo Braschingowie nie są rolnikami ekologicznymi. Ale użytki zielone uprawiają ekstensywnie, tzn. bez środków ochrony roślin, bez nawozów sztucznych. Chcą produkować dobre mleko, a do tego potrzebne są przecież nie tylko odpowiednie urządzenia, które są zresztą bardzo drogie.
A jak oceniają pomoc Brukseli? Czy jest ona wystarczająca? I czego najbardziej należy obawiać się po zetknięciu ze wspólnym rynkiem?
W gazetach czyta się, ileż to pieniędzy dostają rolnicy, że o wiele za dużo, że za dobrze żyją. Muszę przyznać, że wsparcie Brukseli z jednej strony jest za duże, z drugiej – za małe. Produkujemy wysokiej jakości mięso, pasze, żywność itd. Ale moim zdaniem, tego nie uznają politycy z Brukseli, a także częściowo inni ludzie, którzy z nas po prostu szydzą. Takie oceny są krzywdzące. Najgorszą rzeczą jakiej powinni obawiać się wasi rolnicy jest biurokracja – mówią.
A co może poza tym jeszcze sprawiać kłopot?
Właściwa organizacja gospodarstwa rolnego. Trzeba je tak ukierunkować, by za swoje produkty uzyskiwać jak najlepsze ceny. Nastawić na taką produkcję, na której można zarobić pieniądze. A jeśli chodzi o brukselską biurokrację, to cała ta machina rusza w marcu. Do 15 maja trzeba się z tym uporać, wypełnić bez żadnej pomyłki tych 50-60 stron dokumentów, z uwzględnieniem najmniejszej części gruntu. Najgorsze jest to, że jeśli się popełni jakiś błąd, przewidziana jest za to kara. Uważam, że to nie jest dobrze pomyślane. Wymaga dużo czasu i cierpliwości. Powinno się jakoś uprościć tę buchalterię. Przecież wiemy, ile produkujemy mleka, wiemy jaką powierzchnię uprawiamy. Powinny być jakieś ułatwienia. Ale nie, ja muszę każde zwierzę zameldować, wymeldować. Podać jego miejsce pochodzenia, miejsce odstawienia. Tego normalny człowiek nie jest w stanie pojąć. Potrzebujemy dwóch rachmistrzów, jeden stoi w oborze, drugi tu. Są w ciągłym kontakcie radiowym z Monachium i ze sobą nawzajem. To jest męczące i kosztuje zbyt wiele czasu. Otrzymaliśmy kwotę mleczną w wysokości 416 tys. litrów i jeśli chodzi o opłacalność produkcji mleka to przez ostatnie 4 lata byliśmy bardzo zadowoleni. Ale w tym roku rynek mleka załamał się. Ceny sera spadły bardzo nisko. W związku z tym są pewne problemy. Pracujemy na granicy opłacalności, mamy jeszcze niewielki zysk, ale to wszystko – mówią państwo Braschingowie.